Playboy z Mordoru

fot. Anna Szykiedans

Z punktu widzenia wszystkich tych, którzy mieli kiedyś styczność z teorią zarządzania i ekonomią we wszystkich jej rodzajach, Roberta Kasprzyckiego, moją kolejną ofiarę wywiadowczą, należałoby nazwać artystą niszowym. Z punktu widzenia wszystkich tych natomiast, którzy kochają jego piosenki, mają płyty, i chadzają na niepowtarzalne koncerty – był taki ostatnio w klubie ?Pod pretekstem? w poznańskim Zamku – wypadałoby go nazwać raczej artystą jakich mało. Jaki jest naprawdę? Uchylmy rąbka tajemnicy.

CZĘŚĆ I – PISANIE

Ponieważ piosenka to prawie wiersz (przynajmniej objętościowo) i skądś trzeba brać przykład, to ile ma Pan w domu tomów wierszy?
Myślę, że od kilkudziesięciu do dwustu. Co robić, bardzo lubię czytać wiersze, stąd sporą część mojej biblioteczki zajmuje mowa wiązana.

Został Pan piosenkarzem, aby przekazywać ludziom swoje teksty, a w powieści więcej się zmieści niż w piosence. Dlaczego nie został Pan pisarzem?
Bo wiersz jest, jak sądzę, większym wyzwaniem. Jeśli mam zmieścić coś w krótkiej formie, muszę się bardziej ?spiąć? i ostrzej nad sobą tudzież tekstem popracować…

Mówią, że kwintesencją poezji jest zwięzłość słowa.
To jedna z wersji. Autor ?Pana Tadeusza? by się pewnie z tą tezą nie zgodził. A co do prozy, wierzę, że wszystko jeszcze przede mną i mam nadzieję, że zdążę jeszcze ?zaliczyć? powieść.

Nigdy jeszcze nie chciał Pan napisać powieści i nawet o tym nie myślał?
Ależ oczywiście, że myślałem, myślę i jeszcze jakiś czas będę myślał. Tyle, że książki biorą się raczej z pisania niż z samego myślenia…

Pisuje Pan felietony. To może przestałby Pan myśleć i został eseistą, albo nowelistą?
Felietonistą jestem raczej z doskoku i z naboru, czyli jeśli istnieje możliwość lub potrzeba ?felietonizowania? w jakimś piśmie, najchętniej tygodniowym, potrafię napisać felieton. Chociaż lepsza będzie forma ?pisałem? – w ?Gazecie Wyborczej? czy ?Eurostudencie?, bo dawno już tego nie robiłem. Natomiast, jeśli chodzi o eseje, to mój promotor, kiedy pisałem pracę magisterską, zarzucił mi, że jestem eseistą, bo miałem styl, który nie przystawał do pisania naukowego. Co raczej nie było komplementem…

A może byłby Pan drugim Sienkiewiczem i napisał, dajmy na to, nowelę o Janku Muzykancie, który zrezygnował ze skrzypiec na rzecz śpiewania?
Nowel nie lubię, bo są jakieś…dziwne. Nie są ani powieściami, ani opowiadaniami. Taka nowela ma na ogół jakieś 100-150 stron, więc wydaje mi się, że jeśli już rozwija się daną opowieść, to łatwiej jest napisać coś dużego. Zresztą obawiam się, że zdołałbym na tyle polubić swoich bohaterów, że dałbym im raczej 400- 500 stron życia niźli marną stówę…

Zagaduje Pan swoją publiczność. Czy nie jest to cecha pisarza?
Myślę, że to jest raczej cecha typowa dla kogoś, kto lubi scenę, a ja ją wręcz uwielbiam, najbardziej jako formę komunikacji z ludźmi. Zresztą podobną formą komunikacji jest samo pisanie, tyle, że tu odbiorca jest zwykle wyobrażony.

Pana piosenki są studnią bez dna i każdy może znaleźć coś dla siebie, a to doskonała kanwa powieści. Może Pan spróbuje pójść w tym kierunku?
Jeśli pisałbym powieść to raczej byłaby ona oparta na losach jednej postaci. Kto wie, może byłby to kryminał, a postać miałaby cechy bohatera chandlerowskiego – zgorzkniałego, osobnego, samotnego z wyboru, odstającego od reszty świata i zatopionego w ciemnej stronie życia. I ten niby pisarz, jeśli we mnie czasami budzi, skłania się nie w stronę wielości i pisania różnych rzeczy dla różnych ludzi, tylko pisania dla siebie i osobników mi podobnych, byłoby to prozą i to raczej gorzką, ciemną, sensacyjno-filozoficzno-gęstą, z dużą ilością sarkastycznego humoru niż wesołą powiastką dla ludu. Co prawda ten mrok z moimi piosenkami ma raczej niewiele wspólnego, ale co zrobić, takie rozwielokrotnienie przydaje się w prozie.

CZĘŚĆ I I ? ROZWIELOKROTNIENIE I DUCHOWOŚĆ

Często Pan podkreśla, że pańska twórczość graniczy z Mordorem. Czy kochanie deszczu, albo wynajmowanie nieba jest aż tak przerażające?
Z tym podkreślaniem to taki autoironiczny żart. A wymienione piosenki powstały w oparciu o metafory, że tak się wyrażę, akwatyczno-podniebne, czyli meteorologiczne. Dla mnie pisanie o jasnych stronach życia jest takim graniem w grę pod tytułem ?mogę być jasny?, bo w sumie jestem raczej ciemny. Mój przyjaciel, Andrzej Franaszek, wstrząśnięty zapewne tym, co zobaczył na koncercie, napisał do mnie w e-mailu, że w moim przypadku Kraina Łagodności od południa graniczy z krainą Mordor. I tak chodzę sobie w moich pioseneczkach po tym wyimaginowanym zboczu, z którego po jednej stronie widzę mrok, a po drugiej jasność. Stąd, zależnie od tego, w którą stronę spojrzę, część piosenek jest bardzo ciemna, a część bardzo jasna.

To dlaczego śpiewa Pan wiersze Herberta? On nie jest mroczny, ani jasny, raczej historyczny, a nawet polityczny.
Herbert jest moim zdaniem bardzo współczesny, bardzo ?ludzki? i pisze o życiu tzw. normalnego człowieka. Swego czasu ubierano go w sandały antyczne, ale było to wynik takiego, rzekłbym, PRL-owskiego myślenia życzeniowego. Pisał o duchowości człowieka zniewolonego przez totalitaryzm, zniewolonego przez świat, człowieka, który borykał się z własną wolnością. W tamtych czasach, w przebraniu antycznym zapewne łatwiej było mu to robić, bo mit jest piekielnie wydajnym nośnikiem treści. Ja, jako czytelnik, niezmiennie lubię te wiersze Herberta, które są ?współczesne?, choć oczywiście uwielbiam też jego nawiązania do antyku, bo jest to ładna gra kogoś, kto posiada niezwykłą sprawność językową i kulturową, z odbiorcą, który rozumie rozmaite sensy. Więc i radość wynikła z tego, że poeta nie mówi ponad moją głową bywa wielka.

Twierdzi Pan, że raczej czyta niż słucha. Wobec tego jacy są Pańscy mistrzowie?
Zacząłem czytać bardzo wcześniej, więc na samym początku byli oczywiście Tuwim, Brzechwa, Wanda Chotomska, czyli po prostu świetne wiersze dla dzieci. Później, gdzieś w okolicach 5 klasy szkoły podstawowej pojawiły się w mojej świadomości Herbert, Miłosz, Szymborska i Różewicz. Mieliśmy zresztą świetnego polonistę – dra Emila Bielę, który, sam będąc poetą, potrafił nam wskazać styl czytania wiersza jako słowa żywego, trwałego. Oczywiście później pojawili się na półce ?wielcy przeklęci?: Bursa, Wojaczek, Stachura, oraz cała plejada poetów światowych ? od Okudżawy, Wysockiego, Mandelsztama, Cummingsa, Eliota, Blake?a, po Josifa Brodskiego czy Jamesa Merilla…

A powieściopisarze?
Zawsze lubiłem dobrą powieść realistyczną, czyli , jeśli chodzi o porażenie słowem, to przede wszystkim Dostojewski, ale też Stendhal, Tołstoj, Mann, Proust, Bułhakow. Z literatury polskiej zaś mocno poruszyli mnie Marek Hłasko czy Wiesław Myśliwski. Zresztą tych książek były tysiące, to i mistrzów mam wielu.

Ale jeśli miałby Pan wybrać jednego? Najlepiej też z jedną powieścią.
Byłby to pewnie Michaił Bułhakow i ?Mistrz i Małgorzata? z powodu przemieszania mocy i ?fajności?, bo na początku książki można się, teoretycznie, ?pośmiać i zabawić?, a potem powieść nabiera oddechu i czegoś niesamowicie głębokiego. Zresztą jestem wielkim fanem literatury rosyjskiej i rosyjskich mistrzów słowa. Oni z reguły piszą długie powieści, a ja mam dużo czasu i mogę spokojnie spędzać go z książkami.

Teraz ulubieni piosenkarze.
Dla mnie mistrzami tekstu i zarazem śpiewu są Lech Janerka, Grzegorz Ciechowski czy Kazik Staszewski. Na Grabaża się już nie załapałem. Ogólnie jednak lubię przekazy słowno-muzyczne, które są autorskie, mocne, spójne i trwałe.

Na czacie, nie wiem z kiedy, twierdził Pan, że Pańskim wielkim idolem jest Ryszard Rynkowski.
Ehm, ?twierdziłem? tam różne rzeczy, jednak z mocnym przymrużeniem obu oczu. Taki ton przyjęli współczatownicy, a że mnie łatwo ściągnąć w żartobliwą miedzę, więc kiedy mówiłem o Ryszardzie Rynkowskim, to w jakimś stopniu żartowałem z tej jego pozy macho, którzy ma chrypę, twarz zdartą pilnikiem przemijania i z tą chrypą śpiewa coś o życiu, że na przykład jest nowelą…Wyżej wymienioną zresztą. No ale jeśli kogoś to przekonuje, jego wybór…

Czyli chrypa i Ryszard Rynkowski odpadają. Jaki jest więc Pana wzór do śpiewania?
Ano nie jestem fanem chrypienia ani growlingu, ale muszę przyznać, że chrypa bywa czasem wyróżnikiem prawdy, tyle, że jakoś wolę chrypę Bona Scotta z AC/DC, Ryszarda Riedla z DŻEMU, czy wczesnego Joe Cockera, niż Ryszarda Rynkowskiego lub Erosa Ramazzottiego. Może to kwestia wychowania na rocku, ale dla mnie chrypienie na popowym podkładzie to taki gniew ubrany w becik i pieluszki.

A Pana wzory?
Że znów zażartuję, Piotr Bałtroczyk mruknął do mnie kiedyś, że ja to śpiewam jak natchniony Julio Iglesias, zatem jakoś tę iglesiasowatą barwę staram się ukrywać. Bozia dała mi głos momentami jasny, z lekko znerwicowanym vibrato, z podkładem barytonowym, momentami ciemny. Staram się więc nim przekazywać treści piosenek, a nie na siłę chrypieć. Jeśli ktoś chrypi, to ja zawsze włączam filtr nieufności, bo jakie są tego powody? Albo go mama nie przykrywała kołdrusią jak był mały, albo się zwyczajnie przeziębił siedząc na przystanku, bo na pewno nie znaczy to, że przeżył wiele i był np. w więzieniu gdzie cierpiał za miliony lub ojczyznę. A tak w ogóle to pewnie padłyby nazwiska Eddie Vedder, Mike Patton, Serj Tankjan, które z uprawianym przeze mnie gatunkiem niewiele mają wspólnego

Mówi Pan, że sam nie zna nutek. Jak wobec tego komponuje Pan muzykę?
Nutki pojawiają się w mojej głowie, gdy piszę teksty, jako dźwięki. Pojawiają się znikąd, czyli, jak rzekł Poeta, z czapy. Niby potrafię trochę grać z nut, natomiast kompletnie nie umiem ich zapisywać. I jeśli gramy z zespołem jakąś próbę, to na ogół po prostu zapamiętujemy daną melodię, tempo, aranżację. Natomiast, kiedy potrzebny jest zapis nutowy, proszę osoby kompetentne, żeby zapisały co, jak i gdzie trzeba. Jedynym wykształconym muzykiem w moim bandzie jest zresztą Tomek Hernik, będący też kompozytorem, tekściarzem, wokalistą, więc łączy różne poziomy wrażliwości. A ja, cóż, choć byłem kiedyś krótko w szkole muzycznej zakończyłem edukację po dwóch semestrach. Może na starość nauczę się pisać chociaż gamy, żeby móc je potem nieczysto zagrać.

CZĘŚĆ I I I ? PRZYSZŁOŚĆ I PONIEKĄD STAROŚĆ

Kiedyś wymyślił Pan dla siebie kategorię we Fryderykach: „kto to k…. jest?. Chciałby Pan naprawdę dostać Fryderyka?
Tak, ale wyłącznie w tej kategorii , tym bardziej, że konkurencja byłaby naprawdę wielka.

Obecnie stale Pan pociesza, wzmacnia i pomaga ludziom w życiu. Dalej będzie Pan to robił, czy woli mieć teledyski w TV, wywiady ? ważniejsze niż ten mój ? sławę i Fryderyka?
Oczywiście, że tego chcę, pragnę i spoglądam z wielką wiarą w przyszłość, że tak właśnie będzie. A tak na poważnie uważam, że władza, sława i popularność, pozwalają pisać ciekawe rzeczy dla wielkiej ilości ludzi. Wydaje mi się też, że mówienie fajnych rzeczy małej ilości ludzi jest nie fair wobec całej reszty. Z kolei fakt, iż nieraz rozmaitym kretynom daje się możliwość mówienia do wielkiej ilości ludzi, a przy tym np. media, przekonują ludzkość o niezwykłej jakości jego przekazu też jest nie fair. Trzeba bowiem ludzi traktować z szacunkiem, uważać ich za dobrych, myślących i wartościowych, a nie obniżać poprzeczkę, zakładając, że wszyscy są idiotami, którzy dadzą się nabrać na każdą ściemę.

Jakoś trudno mi uwierzyć, że nie chce Pan być sławny.
Pewno, że chcę i mam nadzieję, że kiedyś w końcu, w raczej dłuższej perspektywie historycznej niż dziś, jutro i pojutrze, za sto lat, uda mi się to osiągnąć. Bardzo miło byłoby być tym tzw. niedocenianym Norwidem, który po latach trafia pod strzechy swoimi pieśniami i to bardziej mnie interesuje. Nie chciałbym być kimś, kto straszy przebitym pępkiem lub jakimś żelastwem w innej części ciała, albo bredzi o czymś ?na Pudelku?. Wydaje mi się, że istnieją różne sławy, szybkie, nieprzemijające, pozorne, ale w szerszej perspektywie wygrywają Bob Dylan, Leonard Cohen, Agnieszka Osiecka, czy Wojciech Młynarski, a nie super-popularne i mega-rozpoznawalne gwiazdeczki jednorazowego użytku. Są różne rodzaje sławy i mnie interesuje ta cicha, małomówna, o której pisał Leopold Staff.

Nawiążę teraz do takiej raczej głośnej sławy, w każdym razie na pewno nie tej staffowskiej. Podobno Pana największym marzeniem jest rozkładówka w Playboyu. Co dałoby Panu jego spełnienie?
Myślę, że masowe odejście ludzi od czytania Playboya.

Ale to jest, myślę, sfera społeczna, a ja pytałam o tę osobistą.
Udowodnienie światu, iż prawdziwe piękno jest tylko w środku

fot. Łukasz Kasprzycki

Robert Kasprzycki (ur. 21 września 1969 w Śremie) ? polski poeta, pieśniarz i kompozytor. Okazjonalny tłumacz (j. łaciński, angielski, rosyjski), felietonista, recenzent (literacki i muzyczny), tekściarz kabaretowy. W roku 1980 przeniósł się wraz z rodzicami do podkrakowskich Myślenic. Tam także debiutował. Obecnie mieszka, żyje i tworzy w Krakowie.

x

Zobasz także

15. MFF WATCH DOCS

Od 20 do 25 października we Wrocławiu odbywać się będzie się 6. American Film Festival. ...