Z wędką na teatralnych łowach

Kropek, Mirosław Kropielnicki, aktor poznańskiego Teatru Nowego, jeden z dziesięciu najlepszych aktorów w Polsce w 2009 roku, jest zdobywcą wielu nagród teatralnych. Ich łowienie przychodzi mu bez większego trudu. Przypuszczalnie duży wpływ ma na to fakt, że jest także zapalonym wędkarzem-hobbystą. Dlatego właśnie o rybach również z nim porozmawiamy. A czego dowiemy się jeszcze? Rzeczy różnych, chociażby tego, że ma też pewne ukryte miłostki: ?O, jakie fajne? ? taki okrzyk towarzyszył nam, gdy na początku rozmowy wyciągnęłam z torby dyktafon i położyłam go na stole. ? Naprawdę lubię takie gadżety.

I RYBY

Na co Pan łowi? Przynęty sztuczne czy naturalne?

– Naturalne oczywiście, choć umiem i na sztuczne. Parę razy to robiłem, ale wolę na naturalne.

Łowił Pan na owoce klonu? One są raczej rzadkie i mało znane, choć mówi się, że skuteczne.

– Nie, nie łowiłem na owoce klonu. Jestem zaskoczony zupełnie i widzę, że trafiłem na lepszego znawcę.

To są tylko moje wiadomości internetowe. Czyli łowi Pan głównie dla relaksu?

– Oczywiście, że dla relaksu. Dlatego, że bezcenne są te godziny spędzone w ciszy nad wodą. Natomiast zupełnie nie jest ważne, na jaką przynętę, bo rybę można sobie zawsze kupić. Dzięki wędkarstwu mogę też wreszcie spotkać się i nagadać z moimi przyjaciółmi, na przykład z aktorem Mariuszem Puchalskim. A poza tym lubię w ciszy spędzić wreszcie trochę czasu, bo na co dzień wokół mnie jest mnóstwo zgiełku.

Dlaczego ryby, a nie powiedzmy kolarstwo?

– Bo na łódce mniej mnie boli tyłek niż na rowerze.

Ja mam taką teorię, choć tak naprawdę na wędkarstwie znam się tak, jak świnka morska na polowaniu na dużego zwierza. Otóż wydaje mi się, że sztuczne przynęty to takie pójście na łatwiznę i odbiera takiemu prawdziwemu wędkarstwu ileś tam uroku. Czy Pan się ze mną zgodzi?

– Otóż, szanowna świnko morska, niestety nie zgodzę się z panią. Bo jest taki rodzaj wędkarstwa, który nazywa się muszkarstwo, czyli wędkarstwo na muszki, które są sztuczne i które trzeba najpierw samemu zrobić w sposób bardzo nienaturalny.

Proszę zatem opowiedzieć trochę o tym urokliwym wędkarstwie.

– W Polsce łowi się na południu na Popradzie, albo na Dunajcu, a na północy na rzekach, które ze względów geograficznych mają charakter górski. W rzekach tych się chodzi, właściwie brodzi i łapie na sztuczne muszki, które wcześniej trzeba dobrze dopasować do tych, które w danej porze roku występują w naturze. Robi się je samemu z różnych piórek i innych drobnych rzeczy. Skuteczność zależy tu od dobrej obserwacji przyrody i to jest bardzo ciekawe. I dlatego nie zgodzę się z panią, bo uraziłbym wielu fantastycznych wędkarzy, którzy chodzą kilometrami wzdłuż rzeki i łowią w ten sposób ryby. Polecam film o muszkarstwie z Bradem Pittem (?A River Runs Through It?, ?Rzeka życia? ? przyp. N.M.).

A Pan łowi na muszki?

– Kiedyś próbowałem, ale tutaj, gdzie mieszkam, nie można łapać na muszki, bo nie ma odpowiednich miejsc.

Jaki wobec tego ma Pan sprzęt wędkarski?

– Bardzo fajny, niedrogi, ale wystarczający i zróżnicowany. On ma dla mnie większą wartość sentymentalną. I tak na przykład trudno mi się rozstać ze starą wędką, czy starym kołowrotkiem.

To dlatego przenosi Pan wędkarstwo do życia zawodowego i łowi coraz więcej nagród teatralnych?

– Ja w ogóle o tym nie myślę. Chcę tylko wykonywać swój zawód jak najlepiej, w zgodzie z własnym sumieniem. Bardzo mi miło z tego powodu, że ktoś to nagradza, ale nie czuję się łowcą nagród. Gdyby tych nagród nie było, też bym to robił. To mniej więcej tak samo jak nie czuję się łowcą ryb. Bo to nie są nagrody finansowe, tylko statuetki, dyplomy, albo uścisk dłoni prezesa…

II TEATR

Czy ma Pan specjalny pokój, ścianę do wieszania dyplomów i statuetek, które jednak Pan złowił, bo jest już ich sporo?

– Nie. Mam kilka takich ciężkich statuetek, które przydają mi się do przytrzymywania papieru. A tak na poważnie, to oczywiście mam kilka takich miejsc, w których je przechowuję – stoją na przykład na kominku.

Jaką przynętę stosuje Pan na teatralne nagrody? Pański uśmiech, siła spojrzenia, zaangażowanie w rolę…

– Powtórzę, że w ogóle o tym nie myślę, ale mogę powiedzieć jak przyciągam ludzi do teatru, bo nagrody są rzeczą, nawet nie drugo-, ale trzeciorzędną.

Jak Pan przyciąga ludzi do teatru?

– Moją przynętą jest tu mój sposób myślenia o roli. Myślę tylko i wyłącznie o jak najlepszym i jak najciekawszym przygotowaniu roli, czyli de facto myślę o tym, żeby być w zgodzie z sobą, ze swoim myśleniem o teatrze i o widzu. Żeby miał coś ciekawego i innego, czego jeszcze nie widział w moim wykonaniu.

Został Pan kiedyś ?najprzyjemniejszym aktorem? za rolę Allana Felixa w ?Zagraj to jeszcze raz, Sam? (1996). Lubi go Pan?

– Bardzo. Razem się zestarzeliśmy i zżyliśmy. Żyjemy we dwójkę już 15 lat. Także polubiliśmy się wzajemnie, z racji przyzwyczajenia i przez zasiedzenie nawet wszystkie nasze złe strony. Bardzo lubię tę rolę i w ogóle ten spektakl, bo lubi go też publiczność. Spektakl po prostu jest dobry, skoro od 15 lat praktycznie zawsze mamy pełną salę. Graliśmy go już 530 razy, co jest swoistym rekordem w Polsce.

Co wpłynęło na to, że właśnie Pan zastępuje Janusza Gajosa w spektaklu ?Romulus Wielki? w teatrze Polonia Krystyny Jandy w Warszawie?

– Myślę, że wypłynęła na to przede wszystkim decyzja Krystyny Jandy, bo ona wcześniej widziała mnie na scenie, kiedy pracowała ze mną reżyserując ?Namiętność?, w której gram Jima.

Ale reżyserem ?Romulusa Wielkiego? jest Krzysztof Zanussi, a Mariusz Puchalski mówił mi, że reżyser ustalając obsadę wybiera takich, a nie innych aktorów, bo od razu ich sobie wyobraża w tej czy innej roli. Zatem czy to znaczy, że w Warszawie reżyser nie ma głosu, jeśli chodzi o obsadę?

– Szefem teatru Polonia jest Krystyna Janda, a Zanussi teraz pracuje w Niemczech, ale on mnie zna, bo reżyserował kiedyś tu u nas w teatrze i wcześniej zgodził się na tę zamianę po spotkaniu ze mną. Teraz po prostu cieszę się, że mogłem godnie zastąpić Gajosa.

III TELEWIZJA

Filmografię ma Pan dość dużą i gra głównie w komediach. Czy to dlatego, że w liceum prowadził z kolegami przez radiowęzeł dowcipną audycję informacyjną i jakoś tak trzyma się to Pana jak rzep psiego ogona?

– Nie wiem, ale pewnie nie, bo ci reżyserzy, u których gram, pewnie w ogóle nie mają pojęcia o tej audycji. Wybierają mnie do komedii, bo taki mają gust, a z gustami się nie dyskutuje.

Dlaczego czasami można Pana zobaczyć w mniej inteligentnych produkcjach?

– Aktorstwo to przede wszystkim mój zawód, a w każdej profesji mamy do czynienia z różnymi przypadkami, tymi wielkimi i takimi zwyklejszymi. Są to uwarunkowania bardziej przyziemne, bo aktor, oprócz tego, że żyje sztuką, musi też zarabiać pieniądze, żeby coś jeść. To jest po pierwsze. Po drugie zdobywa się doświadczenie telewizyjno-filmowe, co później procentuje. Wreszcie po trzecie aktor zawsze wyrabia sobie jakąś tam popularność.

W serialach występuje Pan gościnnie. Dlaczego nie zdecyduje się na prawdziwą postać?

– Musiałbym wtedy zrezygnować z grania w teatrze, przynajmniej na czas kręcenia serialu, a seriale w Polsce kręcone przecież są latami. I po prostu czasami nie da się tego pogodzić z teatrem, bo jeśli gra się tam jedną z głównych ról, to jest się na planie filmowym w Warszawie, Wrocławiu lub Krakowie od godziny 7, albo 8 do 17, 18 przez cały tydzień oprócz weekendów, a w teatrze spektakle zwykle zaczynają się około 19. To jest kwestia wyboru i ja po prostu się nie rozdwoję, dlatego nie chcę grać większych ról w serialach.

Dlaczego zgodził się Pan na nie wymienienie nazwiska w czołówce filmu ?Świnki? Roberta Glińskiego?

– Nie wiem dlaczego mnie nie uwzględnili. Ja o tym nie wiedziałem i na nic się nie zgadzałem, bo nikt mnie o to nie pytał. Mówiąc szczerze, to nawet przykro mi z tego powodu. Mam nadzieję, że chociaż w napisach jestem. Nie oglądałem tego filmu, nie miałem jeszcze okazji. Jak spotkam Roberta Glińskiego, to z pewnością go zapytam dlaczego tak jest.

Dlaczego, mając tak dużą i ciekawą w sumie filmografię, łowi Pan głównie nagrody teatralne?

– Bo żeby łowić nagrody filmowe, trzeba grać duże role filmowe, a ja gram role małe, które wymagają bycia na planie zdjęciowym jeden, dwa, góra trzy dni. Wtedy jeszcze można z ogromnym wysiłkiem logistycznym Teatru Nowego i produkcji filmu uzgodnić jakoś te parę dni zdjęciowych. Poza tym ja właśnie w teatrze gram większość ról głównych i tytułowych, więc to tutaj łowię te nagrody.

Czy to nie jest znak, żeby trzymać się teatru?

– Ja jeszcze raz podkreślę, że to jest kwestia wyboru. Ja na razie nie dostałem jeszcze takiej propozycji filmowej, żebym musiał poważnie wybierać. W tej chwili wolę teatr, ale jeżeli trafi mi się bardzo poważna propozycja filmowa lub telewizyjna, to wtedy będę się zastanawiał.

W spektaklu ?Burza? Janusza Wiśniwskiego jest Pan porównywany do Nicolas?a Cage?a z ?Dzikości serca?, wielkiego hitu kinowego David?a Lynch?a. Czy to dla Pana coś znaczy?

– Dobrze, jeśli kojarzę się z jakimś dobrym kinem hollywoodzkim. Nie mam nic przeciwko takim porównaniom. One są bardzo w porządku.

IV POZNAŃ

Co Pana przywiało do Poznania z samego południa Polski, z Dębicy?

– Nigdy nie myślałem, że trafię do Poznania. Kiedy z moją małżonką (aktorka Bożena Borowska ? przyp. N.M.) byliśmy w Toruniu, ona dostała propozycję pracy w spektaklu ?Król Lear? z Tadeuszem Łomnickim, więc przyjechaliśmy. Ja musiałem wtedy przeczekać jeden sezon aż zwolni się miejsce. W końcu przyszedłem tu, krótko po śmierci Łomnickiego i tak zostałem aż do dzisiaj. Poza tym Teatr Nowy jest przecież jednym z najlepszych teatrów w Polsce, markowym można by powiedzieć.

Wielu aktorów, z którymi rozmawiałam też tak podróżowało po kraju świeżo po studiach. Czy to taki aktorski młodzieńczy kawałek chleba?

– Dokładnie tak, bo nie ma się wtedy jeszcze żadnych zobowiązań, ani rodziny. I po prostu próbuje się to tu, to tam. Tak to wygląda w tym zawodzie.

Co sprawia, że aktor wybiera dane miasto? Teatr, jako instytucja i miejsce pracy, czy bardziej ludzie?

– Teatr jest tu wyznacznikiem. Liczy się jego marka i poziom profesjonalny, ale również ludzie w nim pracujący.

V SZKOŁA

Skończył Pan to samo liceum w Dębicy, co Tadeusz Łomnicki, wielki aktor i patron Teatru Nowego, w którym Pan teraz pracuje. Czy wobec tego nie sądzi Pan, że skończenie liceum dębickiego ma tu pewien sens ukryty?

– Jak to się teraz tak poskłada, że skończyliśmy z Łomnickim to samo liceum, potem on przyjechał tu, do Poznania, grał z moją żoną i nawet był pierwszym facetem, który nosił mojego syna na rękach, bo kiedy moja żona z nim grała, była w zaawansowanej ciąży, a Łomnicki ją nosił na scenie, to może rzeczywiście coś w tym jest?

Dlaczego zdawał Pan do szkoły teatralnej dla ?jaj??

– Kolega zdawał wtedy w Krakowie, a ja nie miałem co robić, bo egzaminy do szkół aktorskich są znacznie wcześniej niż inne, normalne na uniwersytety. Pomyślałem więc, że pojadę zdawać do Wrocławia, gdzie mieszkał mój dziadek, bo miałbym się gdzie zatrzymać. I tak z głupia frant się dostałem.

Czy aktorstwo nie jest czymś, co lubi Pan najbardziej? Tyle nagród…

– Najbardziej lubię lasagne i dobre czerwone wino. Lubię dobrą whisky, angielskie róże i Hiszpanię. Aktorstwo z kolei lubię jako zawód zwykły i niezwykły. To jest temat rzeka. Dlatego powiem tylko tak: aktorstwo to zwykłe rzemiosło, które pozwala przenieść ludzi w świat niezwykły, a kiedy się ten zwykły zawód uprawia w niezwykły sposób, to wtedy można być artystą.

W liceum, jak już mówiłam, prowadził Pan z kolegami przez radiowęzeł dowcipną audycję informacyjną. Dlaczego więc nie poświęcił się radiu i nie został dziennikarzem radiowym?

– Ja w życiu bardzo dużo pracowałem w radiu, a nie zdawałem na dziennikarstwo, bo mi to po prostu przez myśl nie przeszło.

Wie Pan może, co spowodowało, że w rolach komediowych jest Pan nie do przebicia?

– Myślę, że są to pewne uwarunkowania: fizyczne oczywiście, ale też psychiczne, bo ja jestem człowiekiem dowcipnym, ironistą i lubię się powygłupiać, pożartować. Dodatkowo w szkole we Wrocławiu miałem taką profesorkę, Igę Mayer, wybitną aktorkę komediową. Zresztą już nieżyjącą.

VI PAN PREZYDENT

Czy ludzie mylą Pana, a raczej mylili, z byłym prezydentem Łodzi, Jerzym Kropiwnickim?

– Mam nadzieję, że nie. Nazwiska mamy podobne, ale jednak inne, choć kiedyś jakiś dziennikarz je pomylił, ale na szczęście w dowcipnym kontekście.

Co to było dokładnie?

– Kiedy wybuchła afera z tym prezydentem dziennikarz przeprowadzał wywiad ze mną i z Mariuszem Puchalskim i w artykule napisał, że rozmawiał z Mirosławem Puchalskim i Mariuszem Kropiwnickim.

W takim razie czy ma Pan też w sobie taki bakcyl niegospodarności?

– Nie, na pewno nie niegospodarności. Ja właściwie muszę powiedzieć, że jakoś chyba tak strasznie wrosłem już w ten Poznań, bo jestem teraz bardzo gospodarny. Typowy poznaniak, albo Szkot wyrzucony za skąpstwo, który przeprowadził się do Poznania.

x

Zobasz także

15. MFF WATCH DOCS

Od 20 do 25 października we Wrocławiu odbywać się będzie się 6. American Film Festival. ...