Kiedyś w Internecie przeprowadzano świąteczną ankietę. Jedno z jej pytań brzmiało: „Co najbardziej cenisz w świętach obchodzonych w tradycji chrześcijańskiej?”. W ankiecie wzięło udział dużo, bo ponad 1,7 tys. internautów. Prawie co czwarty odpowiedział: „nie lubię świąt”. 91% ankietowanych przyznało, że zauważyło widoczne gołym okiem zjawisko komercjalizacji świąt. Czy kościoły jakimś tajemnym sposobem zostały dziś zastąpione zupełnie przez hipermarkety i galerie handlowe? Chyba tak, bo to tam właśnie chodzi modlić się ogromna część społeczeństwa w okresie przedświątecznym. Czy dlatego tak wielu ludzi nie lubią świąt? Być może. Dodatkowe pytanie retoryczne: Czy rzeczą normalną jest, że święta są jedną wielką kampanią reklamową, w której z każdej strony bombardowani jesteśmy tysiącem reklam, które nakłaniają nas do kupna tego czy innego produktu?
Zbiorowe szaleństwo
Tak to już jest, że okres poprzedzający święta staje się czasem wzmożonego popytu rynkowego. Zwiększa się też podaż, co jest dość logiczne. Co za tym idzie duch świąteczny powoli umiera. Nikt nie wie dokładnie dlaczego właśnie tak się dzieje ? chyba prawie każdy chciałby inaczej. Święta są dla mnie jakimś zbiorowym szaleństwem. Przed finałową kolacją w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia czy śniadaniem po rezurekcji w Wielkanoc mam wszystkiego dosyć, najchętniej zostawiłabym całe to towarzystwo przy stole i poszła na randkę z narzeczonym ? napisała we wspomnianej ankiecie Ewa, studenta pierwszego roku warszawskiej ASP. Dwudziestoletnia Anna z Uniwersytetu Warszawskiego wyznaje natomiast: Gdy tylko widzę na ulicy pierwsze świąteczne dekoracje, chce mi się wyć. Bo przecież właśnie tak to już jest w przyrodzie, że z roku na rok wydłuża się czas ?atmosfery przedświątecznej?. Przedłuża się ją w nieskończoność, jak gumę do żucia. Kiedyś ten czas świątecznego szału w sklepach i na ulicach trwał miesiąc. W tym roku są miejsca, w których bożonarodzeniowe dekoracje wiszą już od połowy, a nawet początku, października. Niedługo niektóre sklepy zaczną świętować już we wrześniu.
Prawdziwe święta kiedyś scalały rodzinę, dawały jej ukojenie i pozwalały uciec na chwilę od szarej nierzadko codzienności. Najczęściej było tak, że pani domu wraz z gronem młodszych domowników uwijała się przy garnkach, patelniach i piekarnikach, a po domach roznosiła się woń pieczonych mazurków, bab, chrupiących pieczeni i innych świątecznych przysmaków. Teraz tak nie jest, a jeśli jednak się zdarza, to tylko od czasu do czasu, ale nadzwyczaj rzadko. Nie czekamy już na święta z taką samą niecierpliwością, jak kiedyś. Czasy się zmieniają. Teraz te parę świątecznych dni spędzonych z rodziną wydaje się namiastką świąt, które były przed laty.
Powstaje dzisiaj pytanie: jak zachować się, kiedy nie ma się ani ochoty, ani zdrowia na świąteczną bieganinę, krzątaninę i porządki? Tutaj z pomocą przychodzi nam wiele współczesnych biur podróży. Oczywiście w swoich celach marketingowych ? jakżeby inaczej. „Można po prostu wyjechać na kilka dni, odpocząć w górach albo nad morzem” – zachęca jedno z biur podróży reklamujące się w wysoko nakładowych pismach. Mamy tu do czynienia ze zwykłą negacją wartości – tych najważniejszych chyba, bo rodzinnych. Żadne wakacje nie zastąpią czasu w towarzystwie najbliższych. Nawet pomimo tego, że ¼ społeczeństwa świąt nie lubi, to jednak mało kto spędza je poza domem. Zatem wcale nie jest aż tak źle, bo stale biura podróży niewiele chyba zarabiają w czasie świąt. To, z punktu widzenia rodziny, jest nasz, jako społeczeństwa, wielki plus.
Znów ten PRL
Sięgam w tej chwili do książki ?Szachinszach? Ryszarda Kapuścińskiego, która to będąc swoistą historią strachu, opisuje tragiczne dzieje Iranu w XX w. Co to ma wspólnego z komercjalizacją świąt w Polsce XXI wieku? W ?Szachinszachu? autor opisuje sytuację państwa, w którym panuje dyktatura, a przecież z czymś podobnym mieliśmy do czynienia za czasów PRL-u. Ryszard Kapuściński pisze, że zwykle jest tak, że naród wciąż degradowany, spychany do roli podmiotu i gnębiony przez despotę, szuka dla siebie schronienia, miejsca, gdzie mógłby wreszcie być sobą. Tylko dzięki temu może zachować swoją tożsamość i odrębność. Za czasów PRL-u Polacy ? fakt, że może nie wszyscy, ale jednak ich większość – nie chcieli dać się komunie. Zdarzało się, oczywiście, że emigrowali ? kto mógł i nic go w kraju nie trzymało od razu wyjeżdżał. Jednak niemożliwe było, aby wszyscy udali się na emigrację. Dlatego większa część społeczeństwa odbywała wędrówkę w czasie i wracała do przeszłości, która wydawała im się być wówczas rajem utraconym. W ten sposób Polacy odnajdywali swoje schronienie w dawnych zwyczajach i obrzędach świątecznych, a władza PRL obawiała się z nimi tak naprawdę walczyć, choć swoje też zrobiła. Np. to dzięki jej działaniom 1 listopada mamy stale raczej Dzień Zmarłych, a nie Święto Wszystkich Świętych. Dla Polaków wtedy te stare zwyczaje, wierzenia i symbole świąteczne nabierały systematycznie nowych, czasami zupełnie innych znaczeń.
Teraz coraz częściej słyszy się krytyczne opinie, że był to jeden wielki powrót do średniowiecza, że Kościół stał się wtedy, że ciągle jest, ciemnogrodem. Jednak właśnie w takiej formie społeczeństwo wyrażało swoją opozycję w stosunku do władzy, która uważała się w pewnym wymiarze za symbol postępu. Polacy, jak i Irańczycy z ?Szachinszacha? Ryszarda Kapuścińskiego, pokazywali po prostu, że ich wartości są inne niż wartości władzy. Dlatego więcej było w tym politycznej przekory, niż chęci wspomnianego już powrotu do średniowiecza. Może nie należy więc pomstować tak strasznie na komercjalizację świąt, tylko wyłapywać samemu z tych świąt to, co najważniejsze? Większość ludzi i tak pójdzie, jak te baranki na rzeź, do hipermarketów, ale tak naprawdę chyba nikt trzeźwo myślący nie tęskni za kolejkami po zwykły papier toaletowy.