Piotr B. Dąbrowski urodził się w roku 1979 w Białymstoku. Tam też ukończył Wydział Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie. Po szkole pracował w toruńskim Teatrze ?Baj Pomorski”. Jednak na pewnym zakręcie życia panu Piotrowi zabrakło dramatyzmu poważnych sztuk teatralnych. Musiał więc zmienić kierunek kariery zawodowej. Od roku 2010 pracuje w jednym z poznańskich teatrów dramatycznych, Teatrze Polskim. Wcześniej zagrał tam postać Wolanda w wyreżyserowanym przez Grigorija Lifanowa ?Mistrzu i Małgorzacie?, a my między innymi o diable będziemy z panem Piotrem rozmawiać.
Zacznijmy od pytań niegroźnych i rozluźniających. Czym jest to tajemnicze B z kropką?
B z kropką to Bartłomiej. Tak mam na drugie imię.
Tak po prostu? Rzadko w Polsce używa się dwóch imion.
Tak, ale ja musiałem tak zrobić ze wzglądu na innego aktora Piotra Dąbrowskiego, który jest teraz dyrektorem Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Chciałem uniknąć przypisywania jego zasług sobie, a moich jemu. Tym bardziej, że Białystok to moje rodzinne miasto.
Musi Pan jednak przyznać, że B z kropką w nazwisku wygląda trochę tajemniczo. Lubi Pan być tajemniczy?
Trochę. Jeśli coś we mnie intryguje, to dobrze. Ale w sumie powód tego B jest bardzo prozaiczny.
Dobrze, więc teraz, aby nie było zbyt prozaicznie, przejdźmy już do pytań diabelskich. Czy tę tajemniczość wykorzystał Pan przy budowaniu roli Wolanda, który tajemniczy przecież jest?
Myślę, że tak. Zależało mi bardzo na tej tajemniczości. W rozmowach z reżyserem, Grigoryjem, szliśmy takim tropem, że Woland musi nosić w sobie tajemnicę, coś nie odkrytego i intrygującego zarazem. I wydaje mi się, że on wykorzystał tu tę moją tajemniczość.
Ile pomógł Panu reżyser przy budowaniu tej roli?
Dużo, szczególnie na samym początku przy próbach tzw. stolikowych, kiedy rozmawialiśmy bardzo dużo na temat postaci, ich charakterów i procesów, którym ulegają. Jednak, kiedy poszliśmy już na scenę i budowaliśmy sytuacje sceniczne, Grigoryj wepchnął mnie na nią samego i tak już zostawił.
Czuł się Pan opuszczony?
Nie. Nie było to niebezpieczne dla mnie. Wtedy właśnie tego potrzebowałem, bo mogłem się wreszcie troszeczkę z tą rolą pozmagać. W sumie to ja się cieszyłem, bo takie wyzwania bardzo mnie kręcą.
W ogóle jak układała się między Wami współpraca?
Według mnie Grigorij ma świetną intuicję i wspaniale umie prowadzić aktorów. Posiada też duży warsztat i dobre wyczucie. Potrafi wychwycić każdy fałsz i każdą sztuczność, którą aktor czasami wkłada w graną przez siebie postać.
Jak długo próbowaliście?
Ta praca była podzielona na dwa etapy. W sumie trwała dwa miesiące. Pierwszy etap zaczęliśmy w czerwcu od prób stolikowych, podczas których przez dwa tygodnie czytaliśmy tylko scenariusz. Potem weszliśmy na scenę i próbowaliśmy do wakacji. Drugi etap miał miejsce we wrześniu.
Woland jest postacią złą, a postacie złe są dużo atrakcyjniejsze niż dobre, bo te bywają nudne i banalne. Pewien aktor mówił mi, że są też łatwiejsze w przedstawieniu na scenie. Czy poradziłby Pan sobie równie dobrze z postacią dobrą?
Po pierwsze wydaje mi się, że postać Wolnda nie jest tak do końca postacią złą. I ja budując tę rolę starałem się dodać jej kilka takich ludzkich cech…
Każdy aktor broni swojej postaci. Wróćmy jednak do atrakcyjności zła.
Rzeczywiście, wydaje mi się, że atrakcyjniejsze jest budowanie postaci złej. Jednak nie wiem czy łatwiejsze, bo aktor więcej i bardziej musi się z nią zmagać. Czarny charakter jest ciekawszy dla aktora dlatego, że ma się wtedy więcej zadań do zagrania, a sama postać jest barwniejsza. Mówi się, że postaci dobre są papierowe, puste, że się ich nie zapamiętuje.
Czyli jeśli gra Pan postać dobrą, czuje się papierkiem?
Nie, kiedy gram postać dobrą, zawsze szukam sobie w niej jakichś złamań i takich małych brudów.
I podkręca Pan ten bród?
Nie, nie podkręcam. Nie staram się też tego wybijać, ani pokazywać na zewnątrz. Ja wtedy przekonuję sam siebie, że w takiej dobrej postaci może również siedzieć coś złego. Dlatego uważam jednak, że trudniej jest grać postaci negatywne, ale jest to też bardziej fascynujące.
Czy w postaci Wolanda, którą zbudował Pan od początku do końca, doszedł Pan do pewnych bardzo istotnych rzeczy w sobie samym?
Tak, jak najbardziej. Kiedyś nawet przeraziło mnie to, co w sobie odkryłem. Pamiętam, że wróciłem do domu po jednej próbie i…
Nie mogłem spać?
Nie mogłem spać, tak. Ale też naprawdę nie wierzyłem, że wewnątrz mnie może coś takiego gdzieś tam być. Wcześniej wydawało mi się to zupełnie obce, a tutaj okazało się, że nie, że w pewnym sensie to też moje. I to jest fascynujące.
Czy wobec tego aktorstwo, granie postaci złej łączy się dla Pana z prawdą?
Budując niektóre role musiałem wykrzesać w sobie takie emocje, których myślałem, że w ogóle w sobie nie mam. Bardzo pomogły mi wtedy nasze sceniczne improwizacje. Byłem zdziwiony, że siedzi we mnie coś, czego co prawda nigdy nie wykorzystuję w prawdziwym życiu, ale na scenie robię to zawsze bardzo chętnie. Tak często dzieje się z aktorami.
A jak Pan myśli o roli złej?
Zawsze próbuję w danej postaci znaleźć jakieś pozytywne rzeczy. I kiedy narzucam na siebie taką złą skórę, to staram się nie iść z nią tak zupełnie po tekście, według scenariusza. Szukam jakiegoś takiego, chociaż najmniejszego, marginesu czegoś dobrego. U mnie to jest tak, że gdy gram złą postać zawsze bardzo dużo o niej myślę. Nie mogę bowiem w procesie twórczym zostawić jej w teatrze, gdy w dany dzień skończą się już próby.
Tak dogłębnie chce ją Pan zrozumieć?
Tak, ja chcę się z tą postacią utożsamić. Jednak nie aż tak bardzo, żeby ona mogła we mnie wejść i zmienić coś w moim wnętrzu.
Woland jest postacią bardzo statyczną i niesie ze sobą pewnego rodzaju spokój. Czy wobec tego Pan też wprowadza na co dzień wokół siebie statyczność?
Chyba trochę tak. Ja w ogóle lubię spokój i jestem osobą raczej cierpliwą.
Recenzje ?Mistrza i Małgorzaty? są nadzwyczaj dobre. Krytycy powszechnie zgadzają się, że to arcydzieło. Jak Pan odbiera takie recenzje?
Ja mam do tego dystans. Oczywiście cieszy mnie to bardzo i czuję się wyróżniony. Niemniej jednak ja traktuję recenzje tak, że one, i negatywne i pozytywne, działają na mnie bardzo mobilizująco. Jeżeli ktoś pisze dobrze, to mnie to zagrzewa do tego, aby być jeszcze lepszym. Natomiast recenzje złe skutkują tym, że w następnej realizacji chcę się pokazać się z jeszcze lepszej strony.
W ?Mistrzu i Małgorzacie? gra Pan dandysa i uwodziciela Wolanda, w. ?Ich czworo. Obyczaje dzikich? jest playboyem i kochankiem Fedyckim. Dobrze się Pan czuje w tego typu rolach?
Mam nadzieję, że kolejne role, które będę miał możliwość tutaj, w Poznaniu, stworzyć, będą zupełnie inne, niż te, które do tej pory zrobiłem. Nie chcę być postrzegany jako aktor, który gra tylko role amantów, podrywaczy, czy dandysów. Albo inaczej: nie chcę po prostu, żeby przyklejano mi taką właśnie łatkę.
A ile w tych dwóch postaciach jest prawdy o Panu?
Myślę, że mało, bo i Woland i Fedycki są moją zupełną kontrą.