Prawdziwa historia powojennej rekonstrukcji poznańskich koziołków ratuszowych opowiedziana przez faktycznego uczestnika przedsięwzięcia ? koziołka, który pragnie żyć w prawdzie.
Jestem koziołkiem, mieszkam od bardzo dawna na poznańskim ratuszu. Pamiętam jeszcze ile pracy włożyła w naszą powojenną rekonstrukcję z 1954 roku, grupa zupełnie przypadkowych ludzi, o których już się nie pamięta. Uważam, że to niesprawiedliwe, zwłaszcza że wciąż w południe pod Ratuszem gromadzą się tłumy, przede wszystkim dzieci, żeby nas oglądać. Dlatego postanowiłem przypomnieć o rekonstruktorach. Umożliwił mi to portal poKULTURE, jednak po pierwsze: zdjęcia ludzi, którzy podjęli się tej rekonstrukcji, do których dotarliśmy nie przedstawiają najwyższej wartości, a poza tym są czarno-białe, jednak tylko takie można było robić w czasie naszych trzecich narodzin. Natomiast po drugie: jako, że ja i mój brat bliźniak-koziołek starzy już jesteśmy i pamięć nam szwankuje, nie potrafimy przypomnieć sobie dokładnie pełnej listy osób biorących udział w omawianej rekonstrukcji ? wymienione nazwiska to wszystko na co nas stać w tej chwili ? niedługo, o zgrozo!, będzie gorzej. Przepraszam zatem wszystkich nie wymienionych. W tym wypadku proszę o kontakt z redakcją.
Trochę historii
To tak dla jasności i tak trochę w pigułce. Jednak przede wszystkim dlatego, że lubię legendę o poznańskich koziołkach, choć ona z prawdą ma tyle wspólnego co śnieg ze Słońcem, a ja przecież chcę żyć w prawdzie… Prawdę mówię – takie sprzeczności dotykają chyba każdego. Zatem legenda mówi, że my – poznańskie koziołki ? istniejemy od roku 1551, kiedy władze Poznania, przy okazji rozbudowy ratusza, zamówiły ?kunsztowny zegar? u mistrza Bartłomieja Wolfa z Gubina. Legenda mówi, że w dniu prezentacji nowego budynku wokół zgromadził się tłum mieszczan ? zwłaszcza z tego powodu, że uroczystość miał zaszczycić swoją obecnością sam wojewoda z małżonką. Z tej okazji urządzono ucztę, na której głównym daniem miał być udziec sarni. Niestety, podczas pieczenia udziec zsunął się z rożna prosto w ogień. Zdesperowany mistrz kucharski Mikołaj posłał swego pomocnika Pietrka do rzeźni po nowe mięso na pieczeń. Po bezskutecznych poszukiwaniach chłopiec dotarł za mury miasta, gdzie na łąkach nad Wartą zauważył pasące się dwa malutkie, bielutke koziołki ? to niby mieliśmy być my, niedoczekanie! Nie namyślając się długo, gdyż czas naglił, ukradł je i pognał do ratusza. Jednak w kuchni, gdy tylko uwolniono je z postronka, sprytne koziołki wyrwały się kucharzom i pobiegły schodami wprost na ratuszową wieżę, a tam wyskoczyły na gzyms nad zegarem. Gdy pod ratuszem zjawił się wojewoda, oczom zebranych ukazał się niecodzienny widok. Oto na wieży zegarowej bodły się wesoło dwa małe, białe koziołki. Cała ta historia tak rozbawiła wojewodę, iż darował kuchcikowi kradzież, jednak mistrzowi Bartłomiejowi, na pamiątkę tego zdarzenia, polecił wzbogacić mechanizm zegara trykającymi się koziołkami. I tak też się stało. Pewnie myślą Państwo, że te dwa pochodzące z kradzieży zwierzaki zakończyły swój żywot tam wysoko na wieży? Nic z tych rzeczy – ściągnięto je z wieży i zwrócono dawnej właścicielce – ubogiej wdowie. Naprawdę przyjemna historia, a do tego z happy-endem. Lubię takie, bardzo. Wróćmy jednak do rzeczywistości i do realiów, Pierwszy raz – my koziołki – spaliliśmy się w 1675 roku, ale nasza rekonstrukcja nr 1 miała miejsce długo potem, dopiero w 1913. Niedługo później popsuliśmy się znowu, jednak znów nas naprawiono, ale już po I wojnie światowej, w roku 1922. Potem była wojna nr II i nasze szczątki oraz szkielet mechanizmu zegarowego odnaleziono w gruzach ratusza. Uruchomiono nas ponownie po jego odbudowie w 1954 roku i właśnie o tej rekonstrukcji najbardziej chcę teraz opowiedzieć.
Rok 1954
Jako że odbudowa kompletnie zniszczonego historycznego budynku to kupa problemów artystycznych, architektonicznych i konstrukcyjnych, a rekonstrukcja zegara, który ma 700 elementów, była czymś najtrudniejszym, jesienią roku 1953 przeprowadzono ankietę wśród cechu zegarmistrzowskiego w poszukiwaniu fachowca, który zdolny by był do wiernego odtworzenia mechanizmu, z zachowaniem jego precyzyjności i wymogów nowoczesności. Udało się – wyodrębniono cały zespół, który podjął się tej pracy bez żadnych wzorów, bez specjalnego warsztatu, z niewielkim doświadczeniem, a składał się z ludzi różnych zawodów, a byli to: Marian Nowicki ? mistrz obrabiarek, Stanisław Musiał ? również mistrz obrabiarek, ale także dusza zespołu, Edmund Jakubek – ślusarz, Antoni Cieślak – zegarmistrz, od którego wszystko się zaczęło ? to on chodził wśród ruin ratusza i zamarzyła mu się rekonstrukcja koziołków, Paweł Janton – kierownik biura porad technicznych przy Cechu Rzemiosł Metalowych w Poznaniu, Marian Gertner ? inż., który odpowiadał za dokumentację, Henryk Matela – tokarz, Władysław Brodziak – rudelarz i inż. Feliks Kryłowicz, na którego spadają największe laury, bo kierował zespołem, ale nie jest to chyba do końca sprawiedliwe. Byli jeszcze bezimienni i bezzawodowi konstrukorzy – nie potrafimy przypomnieć sobie ich imion i zawodów: Baranowski, Kmiećkowiak i Pokorski. To chyba wszystkie nazwiska, choć bardzo możliwe, że kogoś zapomnieliśmy ? lata robią swoje. Najbardziej uderzające i zastanawiające jest to, że oni zrekonstruowali chyba zupełnie bez wynagrodzenia, bo jeśli coś dostali to było tego mało, ale, na szczęście, część z nich dostała specjalne urlopy w pracy na czas działań rekonstrukcyjnych.
Trzema największymi rekonstruktorami byli:
1. Antoni Cieślawski ? zegarmistrz.
2. Marian Nowicki – mistrz mechaniki precyzyjnej.
3. Stanisław Musiał ? również mistrz mechaniki precyzyjnej.
ul. Kącik 3
Jak wyglądała ich praca? I gdzie wyglądała ich praca? Zespół zaczął spokojnie od sporządzenia dokumentacji technicznej, co wcale nie było rzeczą łatwą. Z całego zegara pozostały przecież tylko koziołki, czyli my z bratem bliźniakiem i resztki mechanizmu, o czym już wspominałem. Potem praca przeniosła się na Rynek Łazarski przy ul. Kącik 3 ? do małego warsztatu, który w trakcie całej rekonstrukcji odwiedzany był przez liczne wycieczki adeptów fachu zegarmistrzowskiego. Urządzenie zegarowe połączono z nami-koziołkami za pomocą kabla elektrycznego. Później przeniesiono je na wieżę ratuszową i od tego czasu codziennie o godz. 12.00, mechanizm ten wprawia nas w ruch i wysuwa 80 cm do przodu. To dużo, bo nasz wzrost wynosi 77 cm. Trykamy się zawsze12 razy. W Święta Bożego Narodzenia woźni ratuszowi ubierają nas w płaszczyki Świętego Mikołaja, albo jak to mówi się po poznańsku, Gwiazdora. Tak ubrani jesteśmy gotowi do występów przed oczyma dzieci i dorosłych i nawet nie jest nam zimno. Taki mamy luksus!
Po roku 1954
Dodam jeszcze, że za czasów PRL-u, ale już długo po naszej powojennej rekonstrukcji zajęła się nami Politechnika Poznańska i wprowadziła do mechanizmu nowe rozwiązania konstrukcyjne. Ale nie na to chciałem zwrócić uwagę, tylko na rok 1954. Mam nadzieję, że Państwa nie zanudziłem na śmierć i Państwo nadal żyją sobie szczęśliwie i równie szczęśliwie i regularnie oddychają.
Dziękuję za wysłuchanie mnie. Kontakt z redakcją: redakcja@pokulture.pl.