Witold Szulc jest absolwentem krakowskiej PWST, studiował też na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Poznaniu. Debiutował na scenie poznańskiego Teatru Nowego. Teraz można go zobaczyć na deskach różnych teatrów w Polsce Jednak, co nas zainteresuje w tej chwili najbardziej, Pan Witek uczy dykcji i prowadzi zajęcia aktorskie na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. I o tym sobie z nim porozmawiamy, bo nie jest to taki pierwszy lepszy przedmiot, jakich tysiące.
ZAWODOWO O DYKCJI
Jest Pan nauczycielem dykcji, a to rzadko spotykane zajęcie. Jak to się stało, że nim Pan został?
Kiedy mi to zaproponowano, w roku 95, byłem parę lat po studiach. Zostałem rzucony na głęboką wodę, jeśli chodzi o uczenie studentów. Musiałem więc zebrać materiały, z którymi będę pracować, i które będą takimi swoistymi pomocami naukowymi przy nauce dykcji i artykulacji. Zawsze wychodzę od dobrej literatury, czyli na przykład Julian Tuwim, wszystkie tłumaczenia Szekspira Barańczaka, bo są aktorskie, plastyczne, aktorzy mówią nawet, że one ?siedzą w ryju?. Zupełnie inaczej jest z Szekspirem Paszkowskiego, albo innych tłumaczy. Te są bardziej filologiczne, przez to bardziej wierne w stosunku do oryginału.
Czyli pomoce naukowe to szeroko rozumiana poezja.
Tak, choć wyznacznikiem jest tutaj jej „muzyczność” Do zajęć wybieram te utwory, które są muzyczne, poetów, którzy w swoim dorobku mają teksty oparte na frazie muzycznej. Czyli Tuwim, jak już mówiłem, ale także Gałczyński, czasem Leśmian.
A dlaczego muzyka?
Uczelnia, na której pracuję nie jest szkołą teatralną, kształci wokalistów, czyli tych, którzy za chwilę będą zawodowo śpiewać. Oni styczność ze słowem w większości będą mieli w trakcie recitatiwów, czyli mówionych lub melodeklamowanych dialogów albo monologów ? w czasie których pomiędzy postaciami rozgrywa się akcja dramatyczna opery. I do tych recitatiwów potrzebna jest bardzo wyrazista dykcja. Dlatego ja nie biorę do nauki dykcji trudnych tekstów czy większych scen, te zostawiam na zajęcia aktorskie. Wybieram do zajęć czasami Herberta, ale rzadko, ponieważ jego poezja dla moich studentów jest najczęściej po prostu nieprzydatna ,czas w tzw. „siatce godzin ” przeznaczonych na dykcję to półtorej godziny tygodniowo na około kilkunastu studentów…, – za dużo czasu stracilibyśmy na analizę tekstu, wielowarstwowego jeśli chodzi o znaczenia, podteksty, a mniej na typowo praktyczną część, czyli na wyraźne jego mówienie. Wspominaliśmy o Tuwimie – on mimo że niejednokrotnie bywa passé, czasami „trąci myszką”, ale relatywnie jest prostszy i o wiele bardziej przydatny z racji specyfiki nauczania wyraźnego mówienia na scenie. Podobnie zresztą libretta oper ? one też są w większości proste.
Opera to przecież wyższa forma rozrywki. A Pan mówi, że opera jest prosta?
Opera jako odrębny gatunek teatru muzycznego- nie jest prosta, libretta często- tak Do opery idziesz nie po to, aby przeżyć jakiś wielki szok dramatyczny, tylko żeby posłuchać muzyki, jej połączenia ze słowem. W muzyce jest przecież wiele rzeczy nienazwanych, tutaj mamy dużo miejsca, na to co widz przeczyta w głosie śpiewaka -aktora ,jaką treść znajdzie we frazie przez niego wyśpiewanej I w większym stopniu w operze do głosu dochodzi emocja niż rozum To jeden z wyznaczników tej sztuki jako gatunku i cecha wyróżniająca ją w porównaniu z teatrem dramatycznym. Dlatego właśnie nie biorę tekstów trudniejszych, bo one rzadko kiedy przydadzą się śpiewakowi.
Wciąż pisze się nowe opery – może będą więc trudniejsze. Co wtedy?
Oczywiście powstają nowe libretta, które często są o wiele bardziej skomplikowane i wymagają od śpiewaka operowego wiedzy, oczytania, specjalnej wyobraźni, i wrażliwości nie tylko muzycznej. Jednak kanon opery klasycznej, czyli większość oper obecnych w repertuarach to historie bardzo proste.
Śpiewak nie musi więc znać dobrej poezji?
Chodzi o to, żeby śpiewak jak najbardziej wyraźnie wypowiedział to, co jest w nutach, a jeśli ma talent, to doda od siebie to, co poza nimi… Oczywiście oprócz literatury i wierszy wspomnianych już poetów, które bierzemy na warsztat, dokładam czasami Bruna Jasińskiego, czy Bogusława Schaeffera, doskonałego muzyka i dramaturga w jednym. To są niezwykle cenne materiały dla wokalistów.
Wobec tego każdy może w domu nauczyć się deklamować ten czy inny wiersz Tuwima?
Niekoniecznie – teksty, które wybieram przedtem wymagają uruchomienia i rozćwiczenia aparatu mowy. Przecież w okolicy ust, warg, policzków, nosa i krtani jest umiejscowionych kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt małych mięśni, wiązadeł, które zawiadują prawidłową artykulacją. Dlatego, tak jak kulturysta ćwiczy na siłowni, biegacz ćwiczy bieganie, tak aktor-śpiewak powinien ćwiczyć swój aparat wymowy.
DYKCYJNIE O SZKOLE
Uczy Pan dykcji od piętnastu lat. Zasady prawidłowej wymowy na pewno zmieniły się bardzo od np. początku XX wieku do teraz. Czy podobnie było w ciągu tych 15 lat?
Można powiedzieć, że tak, szczególnie jeśli chodzi o nosówki, czyli ‘ą? i ‘ę?. Niestety na niekorzyść języka polskiego. Przykładowo w ?Panu Tadeuszu? wciąż się ich używa, ale w tekstach współczesnych wyraźne wymawianie ‘ę? już bardzo razi. Oczywiście jeżeli gramy Szekspira nosówki są potrzebne, ale jeśli robimy sztukę albo operę współczesną, powinniśmy wykazać się wyczuciem, czasem zdać się na własne ucho, czy smak artystyczny. Nad spowszednieniem współczesnego języka polskiego bolał skarb kultury polskiej jeśli chodzi o poezję i przekład, Jeremi Przybora. Parę lat przed śmiercią mówił, że zasmuca go fakt, iż w polskim zanika to ‘ę? i ‘ą?. Ale świat się globalizuje, zmienia, język też. To normalne.
A więc musi się Pan na bieżąco dokształcać?
Myślę, że nie ma jakiegoś sztywnego kanonu nauczania, jest parę podręczników do nauki dykcji i artykulacji, ostatnio pojawiło się kilka, jeśli chodzi o zadania aktorskie i takież ćwiczenia i ja z nich korzystam. Jeśli mówimy o dykcji, to nie poszerzam wiadomości na ten temat. Czytam teksty o aktorstwie i technikach uczenia tej sztuki. Ostatnio miałem w ręku książkę Wasilija Toporkowa, ucznia mistrza Stanisławskiego, dobrym materiałem jest „Podręcznik dla aktorów” Stephena Booka. Myślę zresztą, że w tym kierunku powinien pójść rozwój własny kogoś, kto kształci w duchu współczesnym ludzi młodych. Mój też.
Człowiek powinien całe życie się dokształcać, bo gnuśnieje. Boi się Pan gnuśności?
Oczywiście, że się boję. Boję się tego tzw. zardzewienia w tym co robię. Jednak mam tę komfortową sytuację, że dla mnie uczenie aktorstwa to co roku wielkie wyzwanie. Zawsze w sierpniu i wrześniu przygotowuję nowy repertuar dla nowych ludzi, którzy co roku są młodsi, a ja starszy. I co więcej, staram się nie powtarzać i co prawda pewne rzeczy powtarzam, bo muszę – np. sceny dialogowe szekspirowskie, które są bardzo ważne, żeby umieć ze sobą rozmawiać, między innymi o miłości. Jednak szukam zawsze nowych tekstów, żeby tym studentom co roku zaproponować coś innego i chyba mi się to udaje.
DYKCYJNIE O AKTORSTWIE
W Teatrze Rozrywki zagrał Pan Mistrza w ?Balu u Wolanda”, a ja rozmawiałam ostatnio z Wolandem z poznańskiego Teatru Polskiego. On miał przykazane przez reżysera mówić wolno, wyraziście i mocno przyciszonym głosem. Czy taki numer nie eksploatuje za bardzo odpowiadających za dykcję strun głosowych?
Aktor kiedy mówi przyciszonym głosem, żeby go było słychać w ostatnich rzędach, musi mieć głos wyćwiczony. Szczególnie dzisiaj, kiedy aktorzy przyzwyczajeni są do mówienia filmowego, czyli, jak my to mówimy ? do kamizelki. Oni nie są nawykli do tego, żeby mówić wyraźnie, na dobrze podpartym głosie i wtedy są kłopoty ze strunami głosowymi, jak to Pani mówi. Natomiast jeśli taki przyciszony głos słychać dobrze, to znaczy po prostu, że aktor ma dobrze ustawiony głos i jego emisję, a zamysł reżyserski się udał. Wtedy nie ma to absolutnie wpływu negatywnego na struny głosowe.
A kiedy można wpłynąć na nie negatywnie?
Jeśli mówi się na gardle, albo bez podparcia. Podparcie bowiem jest zawsze potrzebne. Ja nawet używam pewnego podparcia w tej chwili, kiedy z Panią rozmawiam. Biorę oddech, bo przecież mógłbym mówić na gardle i po pół godziny takiego mówienia, po prostu zachrypłbym. A przecież takich spektakli nieraz się gra 30 w miesiącu. Trzeba więc mieć tak wyszkolony głos i jego emisję, żeby nic sobie nie zaszkodzić.
Ja osobiście nie widziałam jeszcze, żeby w teatrze grali przez miesiąc ten sam spektakl. Przynajmniej tu w Poznaniu.
Może trochę przesadziłem z tą 30, choć grałem już i 40 przedstawień jednego tytułu, dzień po dniu, ale za granicą. Ostatnio zagrałem 10 ?Skrzypków na dachu? pod rząd, a tam mam takie niezłe objętościowo rólsko (główna postać: Żyd Tewje ? przyp. N. M.) i jak w teatrach muzycznych zwykle są dublerzy, to ja tego „Skrzypka” grałem, i wciąż jeszcze gram, w dramatycznym, więc dublera jako takiego nie mam. W takich sytuacjach trzeba mieć naprawdę dobrze ustawioną emisję głosu, żeby na drugi dzień nie zachrypieć.
Bywa Pan reżyserem. Czy każdy dobry reżyser dba o dykcję swoich aktorów, czy też muszą oni troszczyć się o to sami?
Różnie to bywa. Z tego co widzę, to dbałość o dykcję nie jest cechą wszystkich współczesnych reżyserów. Bardzo często ważniejszy jest wyraz, uwypuklenie wizji reżyserskiej, a nie przekaz typowo artykulacyjny, czy dykcyjny. To normalne, reżyser czuwa nad całością przedstawienia, widzi bardziej syntetycznie, mniej analitycznie. O prawidłowy przekaz dykcyjny w pierwszej kolejności powinien zadbać aktor, choć reżyser nie może bagatelizować roli wyraźnego słowa w teatrze, a bywa niestety tak, że ważniejsza staje się strona plastyczna, widowiskowa inscenizacji, szczególnie autorskiej.
A więc w teatrze są ludzie, których nie obchodzi to, co słyszy ich publiczność?
Bywa, szczególnie wśród bardzo młodych reżyserów, taka tendencja ?uwspółcześniania? naszego języka, żeby był bardziej powszedni, niekiedy aż banalny, czyli żaden. Bowiem słowo na scenie zawsze musi być powiększone, trzeba nadać mu nieco inny charakter niż w życiu, bo inaczej z teatru robi się telenowela albo jakiś tasiemiec brazylijski, a wtedy jest bardzo nieciekawie.
Czy student bez dykcji może otrzymać dyplom?
Zdarzają się przypadki, kiedy bez względu na to, czy student się przykłada, czy jest mało zdolny, otrzymuje dyplom. Nie powinien, ale zdarza się. Jednak ja zawsze powtarzam studentom, że nie uczą się dla dyplomu, czy dla papierka, tylko dla siebie. Po studiach przyjdzie życie, praca i konkurencja, która zweryfikuje wszystko. Jeśli student nie będzie słyszalny i wyrazisty w tym co robi i mówi, konkretny i interesujący, to nie będą go chcieli, nie zaproponują mu roli czy pracy i zostanie na bruku. Aktorstwo to zawód konkurencyjny, tu trzeba ćwiczyć i ciągłe się doskonalić.
DYKCYJNIE O DZISIEJSZYM ŚWIECIE
Jak ludzie, wszyscy, nie tylko aktorzy, myślą teraz o swojej dykcji?
To bardzo trudne pytanie. Ja często widzę ludzi młodych, którzy nie potrafią już rozmawiać i mówią tylko półsłówkami, posługują się zwrotami z eSMSów, wyrażeniami, które pojawiają się w e-mail?ach, takimi skrótami, kodem właściwie ? komórkowym czy internetowym. W ogóle sztuka rozmowy kuleje i jesteśmy świadkami jej upadku. Bo rozmowa to wymiana myśli. Teraz nawet ludzie starsi nie umieją już rozmawiać i porozumiewać się ze sobą. To co dopiero młodzi? Dlatego na pewno zauważam to, że do nas do szkoły przychodzi coraz młodszy rocznik, który nie umie nawet porozumiewać się sam ze sobą. Generalnie często ludzie młodzi wstydzą się rozmawiać, wstydzą się mówić pełnymi zdaniami, bo… w sumie nie wiem dlaczego.
Bo to kojarzy się z tradycją, a teraz od tradycji się odchodzi?
Tak, myślę, że też o to chodzi.
Panie Witku, w ?Plebani? gra Pan Witolda Koneckiego…
Grałem, jakieś dwa lata temu. Teraz wątek ten jest zawieszony.
Dobrze, wobec tego grał Pan tam Witolda, brata Martyniukowej. Czy dostał Pan tę rolę tylko dzięki imieniu?
Oczywiście, że tak… Ale tak na poważnie trafiłem tam ze zdjęć próbnych do innego serialu. Ktoś z ludzi decydujących o obsadzie w ?Plebani?, a w serialach zawsze jest to spora ekipa, przyuważył mnie i zostałem zaproszony na odrębne zdjęcia próbne – właśnie do ?Plebani?. Cieszę się, bo granie w takim serialu to zawsze jakaś przygoda. W moim przypadku dwuletnia.
A jak dla nauczyciela dykcji, Witolda Szulca, Witold Konecki wygląda od strony dykcyjnej?
Wszystko z nim w porządku. Żadnych chorób, naleciałości wschodnich, ani brytyjskich kluch w gardle. Powiem Pani jeszcze, że w filmie jeśli chodzi o wymowę jest zupełnie inaczej niż w teatrze ? mówienie filmowe ma swoją zupełnie inną specyfikę.