Wiatrowo z waltornią u boku

Jacek Juszczak, moja kolejna ofiara wywiadowcza, to szef, choć nie lubi być tak ani postrzegany, ani nazywany, nie mówiąc już o tym, że szefem w ogóle się nie czuje, bo to według niego czynność z obszaru tych raczej nieprzyjemnych. Jednak fakty pozostają faktami, a on szefuje tej samej czwórce tych samych kolegów w dwóch różnych kwintetach dętych ? Accoustic Brass Quintet i Varsovia Brass Quintet, których nazwę uzależnia od rodzaju imprezy, na której występują. Sam gra na waltorni, czyli na pokręconej trąbce.
POCZĄTKI WALTORNIANE

Waltornia to mało popularny i dość nietypowy instrument. Gdzie nauczył się Pan na nim grać?

Oj to długa i bogata historia – moją edukację muzyczną zacząłem w wieku bodajże 8 lat i przez 6 lat grałem na akordeonie, również guzikowym. Później miałem epizod z klarnetem. Potem w szkole średniej prawie 2,5 roku grałem na trąbce, a w 3 klasie sam podjąłem decyzję o zamianie instrumentu na waltornię i na niej właśnie zakończyłem szkołę średnią. Studia muzyczne skończyłem tutaj w Poznaniu, na poznańskiej Akademii Muzycznej.

Dlaczego wybrał Pan waltornię?
Tu z kolei jest prosta historia – zakochałem się w tym instrumencie, kiedy usłyszałem jego piękne brzmienie w wykonaniu jednego z moich starszych kolegów, a było to w szkole średniej w Gdańsku. Robił to naprawdę pięknie. Chociaż był taki czas, kiedy byłem zakochany i w trąbce. Ostatecznie jednak porzuciłem ją na korzyść waltorni.

Czy nie prościej byłoby postawić np. na saksofon?
O! Moja teściowa na pewno byłaby tym zachwycona. Miałbym u niej rosół codziennie a nie tylko w niedzielę.

Bo przecież saksofon jest taki bardziej lotny. I sam Pan widzi, że kobiety bardziej na niego lecą…
Mnie wystarczy, że jedna poleciała na waltornię. I to jest OK.

Skąd zamiłowanie do muzyki – rodzice, dziadkowie?
Moi rodzice i moja siostra raczej nie mają z muzyką nic wspólnego. Przejawiają pierwszy stopień umuzykalnienia, czyli albo coś słyszą, albo nie. Natomiast mój dziadek grał na harmonijce ustnej i na skrzypcach, przy czym był samoukiem. Tata chciał grać na akordeonie ale to były ciężkie czasy, nie było funduszy na zakup instrumentu i na chęciach się skończyło. Tak więc tradycje muzyczne jeśli u mnie są, to tylko ze strony dziadka.

Nie było żadnych inspiracji?

Chyba nic takiego się nie stało, co by mnie zainspirowało do muzyki. Zresztą trudno oczekiwać od 8-letniego dziecka, żeby szukało gdzieś inspiracji.

A co sprawiło, że poszedł Pan do szkoły muzycznej?
Sytuacja rodzinna. Kiedyś przy okazji okazji wizyty rodzinnej w Świeciu nad Wisłą, zauważyłem u mojej kuzynki malutkie organki, teraz to się mówi keyboard Casio. Wtedy wprawiały one wszystkich w prawdziwy szok. Mnie to się niezwykle spodobało. Zacząłem bardzo szybko chwytać proste melodie i w sumie to wystarczyło. Tak się zaczęło i trwa ponad dwadzieścia lat.

A co mówili rodzice, kiedy dowiedzieli się, że w tym kierunku chce się Pan kształcić?
Tak naprawdę to oni zapytali i zaproponowali, bym poszedł do szkoły muzycznej. Tata wówczas spytał mniej więcej tak: ?Słuchaj, a może ty byś spróbował??

Czyli waltornia jest Pana pasją?

Żona to moja prawdziwa pasja. Co do waltorni, jako pasji, to myślę, że chyba tak ? tak waltornia niezaprzeczalnie jest moją pasją i sprawia mi mnóstwo przyjemności i radości. Granie w różnych orkiestrach, zespołach kameralnych a zwłaszcza takim jak kwintet blaszany, wymaga ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń i poświęcenia czasu, często kosztem rodziny, ale bilans jest zdecydowanie korzystny.

Pana ulubiony kompozytor?
Wie Pani, ja chyba nie mam ulubionego kompozytora. Słucham naprawdę muzyki z różnych stylów i epok. Lubię czasami posłuchać ostrzejszej muzyki, jak np. Metallica, czy Queen, szeroko rozumianej klasyki w rozmaitych kombinacjach i konfiguracjach, muzyki kameralnej, aż po to, w czym odnajduję się najlepiej, czyli różnych rodzajach muzyki rozrywkowej. Nie uprawiam zawodowo tego rodzaju muzyki choć rozpiera mnie energia kiedy słyszę np. Orkiestrę Adama Sztaby. To taki prawdziwy ja.

Co rodzina, żona, dzieci mówią o waltorni?

Moja czteroletnia córka ma już ma swój ustnik i próbuje grać na waltorni. Stara się wydobywać z niej dźwięki i jak na takiego Bąbla nieźle jej to wychodzi. Zresztą waltornia, zawód muzyka, funkcjonuje bardzo intensywnie w naszym życiu rodzinnym. Moja żona choć nie jest zawodowym muzykiem, lubi muzykę. Podobnie jak Julia, nasza córka, która ?zaliczyła? już grube dziesiątki koncertów muzyki symfonicznej, kameralnej. I ona na nich się nie nudzi; kocha muzykę i taniec. Ma artystyczną duszę. Muzyka w naszym życiu funkcjonuje od zawsze i praktycznie wypełnia cały nasz czas.

Klasyczne dziecko?

Nie, to wcale nie znaczy, że Julcia jest cichą, spokojną osóbką słuchającą Mozarta 24 h na dobę. Ona jest naprawdę szalona i kochana. Po prostu lubi i kocha muzykę. Czasem kiedy kładzie się spać i mówi: ?Tatusiu, puść mi Mozartusia?. Jednak uwielbia też typowe piosenki dla dzieci, takie z naszych dziecięcych lat, jak: ?A ja wole moją mamę?, czy ?Ogórek?. Pamięta Pani te hity?

Kto tego nie pamięta? Gra Pan na waltorni w różnych orkiestrach. Wobec tego czy waltornia pozwala Panu na dobre życie?

Jeśli chodzi o stronę finansową, to ogólnie mówiąc nie narzekam. Nie jest łatwo, bo w tej chwili jest nas troje, a za kilka miesiące będzie czworo. I nie jest łatwo utrzymać rodzinę, zwłaszcza, gdy żona z powodu choroby córki musiała na 3 lata zrezygnować z pracy, zostać w domu i opiekować się nią. Ale, jak już mówiłem, nie narzekam. Jak się ma zdrowie ? jak mawiają starsi ludzie ? to można góry przenosić. Ja się z tym zgadzam i wiem co mówię, ale to dłuższa historia.

Woli Pan mówić o swojej waltorni, że to instrument dęty czy blaszany?
Dęty-blaszany.

QUINTET

Artur Barciś twierdzi, że jesteście, jako kwintet: ? znakomitymi, niezwykłymi i oryginalnymi muzykami?. Czy lubi Pan słuchać o tym, że jest oryginalny?
Myślę, że koncert, który właśnie zagraliśmy tutaj w Auli Novej, na zaproszenie pani Grażyny Czerwińskiej z Lions Clubu, jest doskonałym dowodem na to, że oryginalni właśnie jesteśmy. Aranżacje Piotra Wróbla, który zaaranżował specjalnie dla nas już wiele utworów są niecodzienne. Stylistyka, sam aparat wykonawczy ? kwintet blaszany, fortepian Mirosława Feldgebela i instrumentarium perkusyjne Małgosi Szymeckiej są na to najlepszym dowodem. Ja nawet jestem święcie przekonany, że nikt w Polsce nie robi podobnych rzeczy jak my. Bo znam wszystkie polskie kwintety blaszane i orientuję się ogólnie w tym obszarze.

W Poznaniu też są takie.
Tak zgadza się, wiem o tym doskonale. Sam grałem w kilku kiedy tutaj mieszkałem i bardzo dużo się tutaj nauczyłem zwłaszcza od muzyków Castle Brass. Sam również zacząłem tworzyć Acoustic Brass właśnie w Poznaniu w Akademii Muzycznej ? wówczas jako zespół akademicki i choć później nasze drogi rozeszły się po całym świecie, to potem w Warszawie zawiązaliśmy zespół na nowo. Mimo, że wiele działań kwintetów blaszanych pokrywa się, to jednak zdecydowanie w naszym repertuarze jest wiele pomysłów i projektów które nas odróżniają od podobnych zespołów.

Co by było gdyby Pan odszedł ze swojego kwintetu ? jest mu Pan szefem ? reszta by sobie poradziła bez Pana?

….

Założyliby kwartet?

Nie sądzę. To nie jest takie proste, jak się wydaje. Trzeba znaleźć kilku ludzi, którym przede wszystkim się chce cokolwiek i których nie trzeba namawiać do grania. Ludzi którzy gotowi są poświęcić czas, energię i niejednokrotnie trochę funduszy. Poza tym, pomysł na działalność, bieganie za koncertami, spotkania z potencjalnymi klientami, sfera związana z repertuarem, zapleczem nutowym etc. etc. To naprawdę mała firma.

Trudno w to uwierzyć, bo na scenie wygląda dość niepozornie.
Chodzi o ilość pracy, jaką trzeba włożyć w prowadzenie takiego zespołu, bo ja tak naprawdę lubię pracować. Może nawet jestem pracoholikiem ? tak mówi moja żona. Często narzekam i marudzę, kiedy wiele spraw zwali się na jeden czas, ale lubię być tak zdrowo spracowany, tak prawdziwie ?zjechany?.

Czyli musi się Panu przyjemnie szefować kwintetowi?
Staram się nie stawiać siebie w roli szefa, bo to chyba nie jest przyjemne. Czasami zbiera się laury, ale mnóstwo obowiązków spoczywa na osobie, która prowadzi jakikolwiek zespół. Koncert jest tylko małym wydarzeniem na końcu całej tej drogi, którą trzeba przebyć wcześniej. Są jeszcze próby, załatwienie sali prób, wymyślenie koncepcji, czasem trzeba zlecić komuś napisanie aranżacji pod konkretny pomysł, później nagrać materiał w studiu, żeby móc to pokazać potencjalnym słuchaczom. Dziś nasz występ trwał ok. 25 minut i najpierw trzeba było włożyć w ten występ dziesiątki godzin pracy.

Twierdzicie, jako kwintet, że możecie naprawdę wiele… W jakim sensie?

Wydaje mi się po prostu, że jeszcze chce nam się coś robić, bo jesteśmy młodymi, prężnymi i otwartymi na świat animatorami kultury. Mamy głowy pełne nowych, fajnych, ciekawych i oryginalnych pomysłów, bo przecież to tylko dzięki nim się rozwijamy – zakładam że się rozwijamy… Pozostaje tylko problem braku czasu i braku funduszy.

CHAŁTURA

Czym dla Pana jest chałtura?
Często zwykłą przyjemnością, choć czasami kojarzy się to z bylejakością i tandetą. Niewątpliwie jest to jakiś sposób na zarabianie pieniędzy, ale również sposób na życie. Poza tym uważam, że chałtura może też być z klasą. Trzeba robić swoje najlepiej jak się umie, czerpać z tego przyjemność, a jak jeszcze słuchacze są zadowoleni to w ogóle mamy pełnię szczęścia.

Nazwa Varsovia Brass ma Wam dodać prestiżu. Dlaczego na Nocy Chopinów w Pod Pretekstem graliście jako Acoustic, Chopin to nie prestiż?
Wtedy nie było jeszcze Varsovii. Projekt Chop-in-Brass powstał dużo wcześniej. Pomysł narodził się w 2009 roku kiedy występowaliśmy w Gruzji na zaproszenie Pani Ambasador Urszuli Doroszewskiej, przy okazji 5 lecia Polski w Unii Europejskiej oraz 10 lecia Polski w NATO, a także Dni Polonii za granicą.

Wobec tego dlaczego teraz zmieniacie nazwę, jak wiatr zawieje, co takiego złego jest w słowie Acoustic?
Ale my nie zmieniamy nazwy, tylko tworzymy coś nowego. Varsovia jest całkowicie nowiuteńkim i różnym ciałem muzycznym. Uważamy, że słusznym. I to nie jest tak, że raz nazywamy się tak, a raz tak – po prostu równolegle istnieje nasze drugie ?dziecko muzyczne?, które się rozwija. Założenia są takie, że oba kwintety będą działać równocześnie. To jest taki nasz eksperyment muzyczny. Jestem przekonany, że on się powiedzie, a jak będzie to zobaczymy. Jestem optymistą, gdyby tak nie było, nie byłoby ani Acoustic Brass Quintet, ani Varsovii Brass Quintet.

ŁAGODNA ZADYMKA NA KONIEC

Instrument dęty po angielsku to windinstrument, a kwintet dęty to wind quintet. Wind to wiatr. Marzył Pan jako chłopiec o byciu pilotem?
Lubię latać samolotami. To fakt. Ale nigdy taki pomysł nie przyszedł mi nawet do głowy.

Czy wobec tego macie, jako zespół, jakieś wiatrowe inklinacje?
Jakie to pytanie?

Zwyczajne i trochę językowe. Macie te wiatrowe inklinacje, czy nie?

Cóż, czasami mamy. Zwłaszcza po kapuśniaku, ale proszę tego nie sprawdzać.

x

Zobasz także

15. MFF WATCH DOCS

Od 20 do 25 października we Wrocławiu odbywać się będzie się 6. American Film Festival. ...