Teatralne żaby nie oddychają

Radek Elis ma 35 lat, urodził się w mazowieckiej Pilawie. Od roku 1998, kiedy to ukończył Akademię Teatralną w Warszawie, jest pełnoprawnym aktorem. Obecnie pracuje w Teatrze Nowym w Poznaniu. Szerszej publiczności zapewne znany jest z serialu ?Złotopolscy?, gdzie w swoim czasie grał Mirka Gabriela, syna Marty i Wieśka. Dziś jako chyba już pełnoprawny poznaniak opowie nam o żabach w teatrze i o wpływie na aktora pewnej podstawowej czynności życiowej publiczności, czyli oddychania.

W spektaklu Mariusza Puchalskiego ?W sobotę o ósmej? jest Pan cały czas na scenie, podobno czuje się wtedy bardzo oddech widowni. Jak to jest u Pana?
Ja nazywam ten Pani oddech publiczności, obecnością publiczności i czuję go bez względu na to, czy jestem cały spektakl na scenie, czy też tylko przez chwilę, czy gram małą, czy dużą rolę; ważny jest sam fakt wyjścia na scenę.

Co tak naprawdę wtedy się czuje?
To jest tak, jakby publiczność oddychała razem z tobą.

Co daje Panu ten oddech?
Moja praca nie ma sensu bez publiczności, dlatego odpowiedź jest krótka i może trochę kolokwialna: wszystko. Każdy teatr wymaga publiczności. Widownię muszą mieć czasami również próby teatralne przeprowadzane przez pewne komuny, albo grupy zamknięte, np. bardzo specyficzne teraz ?Gardzienice?, albo kiedyś ?Reduta? Juliusza Osterwy. Zawsze muszą one swoją pracę skonfrontować z publicznością, bo teatr bez niej nie istnieje i robi się miałki.

Czyli publiczność w teatrze jest najważniejsza?
Dla mnie jest ona, jeśli nie najważniejsza, to bardzo ważna,. Przecież właśnie dla publiczności występuję, to dla niej gram, dla niej pracuję.

A czy zdarza się, że nie ma tego oddechu?
Tak, bywa i tak. Myślę, że teatr jako taki jest bronią obosieczną i wymaga bardzo wiele od aktorów, ale też od publiczności. Rzadko kiedy udaje się spektakl bez zaangażowania którejś ze stron. I jeśli publiczność nie chce wejść w dany spektakl, a trafia się i to, wówczas, mimo że aktorzy naprawdę starają się jak mogą, nie ma pewnego porozumienia.

Co wtedy?
Wtedy jest męka, tak dla aktorów, jak i dla publiczności. Przecież aktorzy grają w końcu specjalnie dla publiczności. Jednak ona nie zawsze tego chce i nie zawsze nastawiona jest na odbiór.

Czyli nie ma pewnej chemii?
Tak, uważam, że my, aktorzy i publiczność, spotykamy się w teatrze, żeby ze sobą porozmawiać, wspólnie coś przeżyć, czegoś się nauczyć, odczuć, zwrócić uwagę na coś, zobaczyć jak inni postrzegają świat, podialogować i podyskutować, mimo że publiczność prawie nigdy się nie odzywa. Jeśli więc nie ma obopólnej chęci i ze strony aktorów i ze strony widzów, żeby się spotkać, to wtedy spektakl jest pusty. Brakuje w nim tej chemii.

Czy aktor wtedy dusi się psychicznie?
Tak, pewnie, dusi się psychicznie. Męczy się strasznie. Nie ma wtedy odzewu, nie czuje się, że publiczność chce coś przeżyć, chce rozmawiać. Wówczas próbuje się różnych sztuczek, aby do tej publiczności dotrzeć.

Aktor zmienia się w sztukmistrza?
W pewnym sensie tak, bo przecież publiczność to dość specyficzny twór. Jest przede wszystkim grupą ludzi, pewną zbiorowością. Dlatego dużo zależy tutaj od tego, jakie przeważy nastawienie. Czasami jest tak, że wystarczy jedna osoba na widowni, żeby w czasie komedii całą publiczność zapalić do bardziej żywiołowego reagowania.

Wobec tego wygląda to, jakby ten aktor-sztukmistrz chciał okraść publiczność, zabrać jej część powietrza, sił witalnych. Czy to w porządku?
Ale nikt ich na siłę do teatru nie ciągnął.

Chce mi Pan przez to powiedzieć, że widzowie to grupa spontanicznych samobójców?
W pewnym sensie tak. Oni są samobójcami tak jak i my aktorzy jesteśmy samobójcami, ja jestem samobójcą. Teatr to obopólna korzyść i obopólna kradzież. Taki jest ten dialog, rozmowa i wspólne przeżywanie pewnych rzeczy.

Czyli aktorem został Pan po to, aby móc kraść ten oddech i legalnie być mordercą?
Kiedy zdecydowałem się zostać aktorem to byłem jeszcze bardzo nieopierzony i głupi i nie wiedziałem tak naprawdę co to znaczy być aktorem. Zresztą w dalszym ciągu nie za bardzo wiem na czym to polega. Mam tylko nadzieję, że nigdy nie dowiem się tego do końca, z tego względu, że taka niewiedza daje możliwość ciągłego szukania.

Lubi Pan szukać?
Tak, bardzo. Myślę też, że gdybym wreszcie dowiedział się, czym tak naprawdę jest aktorstwo, to byłby początek końca. I dlatego nawet, gdy kiedyś w szkole ktoś opowiadał mi o oddechu publiczności, to ja nie miałem zielonego pojęcia, o czym on mówi. Zatem tu muszę Panią zmartwić. Na pewno nie zostałem aktorem po to, żeby mordować.

Szkoda… takie wyznanie dałoby mi fory u wszystkich policjantów. Idźmy jednak dalej z tym oddechem publiczności. Czy można w nim wyczuć, że dotarło do publiczności to, co chciało się jej przekazać?
Myślę, że to właśnie ten oddech pokazuje, że się dotarło. On, jego kwintesencja, jest tu wyznacznikiem i wiem, że zabrzmi to bardzo górnolotnie, ale jest tutaj jakiś taki przekaz energii między sceną a widownią. Myślę, że wygląda to tak: ja jako aktor wysyłam jakąś energię do publiczności, ona tę energię odbiera, potem wysyła ją z powrotem do mnie i przez to wiem, że przekazałem jej to, co chciałem.

Dosyć to proste, chyba zawsze się udaje…
Nie, niestety. Nie zawsze to wychodzi, ale też nie zawsze winien temu jest aktor. Czasami zwyczajnie nie można tej energii wysłać.

Dlaczego?
Widownia również musi być przygotowana na taki odbiór. Przecież aktor to też człowiek i nieraz mimo usilnych starań nie osiąga tego, czego chce. Wtedy nie ma tej najważniejszej części teatru, choć przedstawienie oczywiście toczy się dalej, aktorzy grają, bo show must go on. Jednak w tym samym czasie nie ma tego czegoś, tej iskry, którą ja najbardziej sobie chwalę w aktorstwie. Coś się nie spełnia i czegoś brakuje.

Czy bywa negatywny oddech widowni?
Tak, bywa coś takiego, ale ja tak do końca nie wiem, czy przeżyłem coś takiego.

Publiczność oddycha pozytywnie lub negatywnie. Nie ma żadnych stanów pośrednich?
Chyba nie. Tak jak można oddychać lub nie oddychać. Jednak coś Pani powiem: jest wśród aktorów takie powiedzenie, że na widowni jest ?żabie oko?, czyli osoba, albo grupa osób ? w tym wypadku są to ?żabie oczy? – które nie są zainteresowane przedstawieniem. I wystarczy, że one z dystansem traktują to, co dzieje się na scenie, myśląc: ?Proszę, proszę, aktorzy, pokażcie mi tu, co potraficie?. Często określa się też w ten sposób nieżyczliwych kolegów, którzy przyszli na spektakl, aby nieprzychylnie popatrzeć na to, jak aktor się męczy.

W najnowszym spektaklu Janusza Wiśniewskiego, ?Lobotomobil?, gra Pan adwokata Moona, który jest piękną kobietą z piękną figurą. Dlaczego nie został Pan modelką?
Bo w ?Lobotomobilu? mam fantastyczny kostium, który przykrywa wszystkie niedoskonałości mojej figury.

x

Zobasz także

15. MFF WATCH DOCS

Od 20 do 25 października we Wrocławiu odbywać się będzie się 6. American Film Festival. ...