Kabaretowo o życiu

Artura Andrusa nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Na co dzień jest redaktorem radiowej Trójki i tamtejszej ?Powtórki z rozrywki?, co tydzień gospodarzem spotkań w warszawskiej „Piwnicy pod Harendą”. Bywa także konferansjerem różnych imprez kabaretowych i komentatorem „Szkła kontaktowego”. Urodził się w 1971 roku, dorastał sobie spokojnie i wyrósł na poetę, artystę kabaretowego i autora tekstów piosenek. Na swoich występach, ten pewny siebie Mistrz Mowy Polskiej 2010 mówi: Będę przez chwilę Państwa ulubionym artystą.

PRL?OWSKO

Ponieważ od zawsze pracuje Pan ze śmiechem w tle, porozmawiamy sobie więc trochę o PRL-u. Zacznę od pytania banalnego dla stworzenia przyjacielskiej atmosfery. Dlaczego wtedy ludzie śmiali się w PRL-u z ciut innych rzeczy niż teraz?
Bo rzeczywistość była inna, system był inny i państwo było zupełnie inne, a kabaret opisuje właśnie rzeczywistość. Ktoś kto otarł się o PRL i musiał np. stać w kolejce po papier toaletowy, wie dlaczego wtedy mogliśmy się z tego śmiać. Teraz absolutnie nie jest to powód do śmiechu, bo można go kupić właściwie w każdym sklepie. Na szczęście ta rzeczywistość się skończyła. Ja za nią wcale nie tęsknię. Teraz mamy inną i ją trzeba opisywać.

A czy wtedy łatwiej pisało się teksty?
Nie wydaje mi się, żeby była tu jakaś różnica, choć tak naprawdę zależy co rozumieć pod hasłem pisanie tekstów. Teraz łatwiej wyjść na scenę i mówić wprost co się myśli. Kiedyś nie można było tego robić, bo był cenzor i napisane teksty trzeba było zgłaszać najpierw do niego. Autorzy, którzy wtedy pisali, mówią teraz czasami, że paradoksalnie to, że była cenzura, pomagało im w pisaniu, bo oni musieli się namęczyć, żeby wymyślić jakąś taką misterną formułę, zamieścić w utworze pewną aluzję, żeby słuchacz wiedział o co chodzi, a cenzor to puścił.

Cenzor sprawiał, że było śmieszniej?

Nie powiedziałbym tak, ale np. ja cały czas mogę nadawać rzeczy z lat siedemdziesiątych na antenie nawet bez kontekstu historycznego, bo one śmieszne są już przez samą swoją formę, przez jakieś takie aluzje, których nawet można nie odczytywać. Teraz jest o tyle trudniej, że jest taka pokusa, żeby napisać wprost o tym, co się myśli, że np. ten jest głupi, tamten jest głupi, a tego to w ogóle słuchać nie warto. To już nie jest zabawne, a poza tym bywa bardzo doraźne, bo za rok już nie będzie aktualne i nikt nie będzie chciał tego słuchać.

Czyli PRL-owski kabaret był kabaretem lepszych lotów.

Ja bym tak nie powiedział. Oczywiście były perełki, ale one i teraz się zdarzają. To nie jest kwestia czasu, w którym coś takiego się tworzy. Każde pokolenie (Idę tu co prawda w piosenkę zespołu Combi, ale nie o to chodzi) ma swój kabaret. Kabaret młodego pokolenia zajmuje się po prostu czymś zupełnie innym niż zajmowali się ich koledzy 20, czy 30 lat temu. Aczkolwiek wtedy było więcej wymagań w stosunku do takiego kabaretu, i żeby się przebić z tym co się chciało robić, trzeba się było więcej postarać.

Teraz nie trzeba się starać?

Teraz jest to dużo łatwiejsze. Teraz wystarczy napisać na plakacie, że robi się kabareton, a ludzie czasami przyjdą w ciemno. Oczywiście zdarza się, że się zawiodą i drugi raz już się nie nabiorą, ale, moim zdaniem, nadużywa się teraz słowa kabaret. Pod jego pojęciem rozumie się obecnie też to, co parę lat temu klasyfikowane było jako estrada, albo zwyczajna rozrywka. Przecież dziewczęta tańczące na scenie niekoniecznie od razu są kabaretem, jak to było kiedyś u Hemara, Młynarskiego, w Dudku, czy Pod Egidą.

Czy śmiech leczy rany dnia codziennego?

Nie wiem, czy bym użył aż takiego sformułowania, ale na pewno pomaga. Jeśli człowiek ma szansę na godzinę, czy dwie zapomnieć o tym, co mu tam doskwiera w tej jego nie zawsze kolorowej codzienności, to śmiech w jakimś sensie zawsze pomaga.

Czy Polacy są narodem ponurym?
Nie. A czy widziała Pani dziś na sali kogoś ponurego?

Nie, ale to akurat jest takie szczególne miejsce. Wszyscy przyszli się tu pośmiać. Z Pana dowcipów.

Ale w tym duchu tak można powiedzieć praktycznie o każdym narodzie, że jest ponury lub wesoły. Po prostu są i tacy i tacy ludzie. Ja jeżdżę na wiele imprez – i na swoje występy i na cudze, gdzie jestem konferansjerem ? i zauważam mnóstwo ludzi, którzy świetnie się bawią i mają pozytywne nastawienie do świata. I choć oni przychodzą z nastawieniem, że będą się śmiać, to mimo wszystko na pewno nie są ponurą częścią narodu.

Czyli Polacy w ogóle nie są ponurzy?
Oczywiście gdzieś tam jest ta część ponura narodu, ale takie uogólnienia nie mają sensu, bo z tego wychodzi potem, że Niemcy są tacy, Ruscy tacy, a to po prostu nieprawda. Bowiem wszędzie są różni ludzie i ja nie uważam Polaków za ponury naród. Spotykam się z ich pogodną częścią.

Przecież np. w tramwajach większość pasażerów ma zazwyczaj zacięte, ponure miny. Oni nawet się nie odśmiechują, kiedy do nich się uśmiechnąć. Znam to z autopsji.

Ale pewnie mają jakieś tam swoje troski i problemy. Przecież to nie jest tak, że ja po tym występie natychmiast pójdę się szczerzyć do ludzi na ulicach, bo będę przecież musiał np. zadzwonić do domu, dowiedzieć się co tam słychać i jak usłyszę jakąś niedobrą wiadomość, to też pewnie się tym zmartwię. Zresztą stan permanentnej radości wydaje mi się nienaturalny.

Pesymizm jest dla Pana naturalny?
Też nie. Andrzej Poniedzielski ładnie kiedyś powiedział, że tak naprawdę w życiu nie jest najważniejszy ani optymizm, ani pesymizm, tylko trzeba wypracować sobie stan chwiejnej równowagi pomiędzy jednym i drugim. Trochę pesymizmu też się ludziom przyda od czasu do czasu.

A po co?
Smutne wiersze są najładniejsze. Jakby się człowiek cały czas do życia szczerzył, to by w końcu od tego życia dostał w zęby, bo nie można cały czas się uśmiechać.

Zatem Pan też by się nie odśmiechiwał?
Odśmiechiwałbym się. Zawsze. Sam się czasem uśmiecham do ludzi, ale nie na takiej zasadzie, że kogoś do tego przymuszam.

A co pomyślałby Pan o człowieku, który by się do Pana uśmiechnął?

Nic bym nie pomyślał. Ja nie zabieram się za myślenie o ludziach tylko na podstawie tego co widzę na pierwszy rzut oka. Po prostu jeśli ktoś uśmiecha się do mnie, ja też staram się uśmiechnąć. I tyle.

LECZNICZO

Pracuje Pan ze śmiechem dla siebie i swojego dobrego samopoczucia, czy dla innych?
I dla siebie i dla innych. Ja sobie nie wyobrażam wyjścia na scenę z nastawieniem typu: ?O, Jezu! Jak mi się nie chce ? znowu ci ludzie będą się na mnie patrzeć, a ja się będę wygłupiał?. Zresztą publiczność od razu odczytuje takie rzeczy ? czuje, że artysta wychodzi do niej niechętnie, że nie jest pozytywnie do niej nastawiony. Ja bym po prostu nie odważył się wyjść do niej z takim nastawieniem.

A skąd Pan to wie?

Nie przeżyłem tego nigdy, to fakt, ale widziałem coś takiego parę razy, bo albo byłem w takich przypadkach widzem, albo po prostu towarzyszyłem artystom.

Nigdy nie poczuł Pan szklanej szyby między sceną i widownią?

Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy występuję na jakimś koncercie, na którym publiczność nie przyszła na mnie, ale wtedy wiadomo od razu, że odbiór jest nieco inny, że ludzie inaczej reagują na to co ja robię, niż tacy, którzy przyszli specjalnie na mój występ. Jednak takiej absolutnej szyby jeszcze nie doświadczyłem.

Czym dla Pana jest scena i występowanie na niej?
Ja to odbieram jako zjawisko towarzyskie, tzn. ci, którzy chodzą na moje występy widzą, że to nie jest coś takiego, że ja co roku mam absolutnie nowy program, z którym przyjeżdżam do publiczności. I to mnie nawet czasami trochę krępuje, bo przecież na widowni mogą być ludzie, którzy, dajmy na to, daną piosenkę, albo ten sam żart, słyszą już trzeci raz, i to jest trochę głupie, ale tak naprawdę ja nie jestem aktorem, ani artystą kabaretowym, który pracuje nad jakąś tam rolą.

Kim Pan jest wobec tego?

Moje występy to towarzyskie spotkania, tzn. ja wychodzę, opowiadam ludziom o tym, co mi się nazbierało przez jakiś czas, co usłyszałem. Za każdym razem staram się też nowe elementy wrzucać do programu, żeby nie było zbyt nudno. Zresztą dlatego mój program zawsze jest inny. Jak mam coś nowego, co chcę opowiadać publiczności, to za każdym razem wyrzucam rzeczy albo stare, albo już do programu nie pasujące. Ale nie nazwałbym tego sztuką, czy artyzmem, bo to nie jest precyzyjnie przemyślane z każdym gestem czy oddechem. To raczej zabawa towarzyska, w której biorę udział ja i wszyscy, którzy przyszli na mój występ.

POETYCKO

W czasach studenckich przeprowadzał Pan ?na zaliczenie? wywiad wierszem z Wojciechem Młynarskim. Czy nadal z taką łatwością przychodzi Panu mówienie wierszem?
Czasem ze zbyt dużą. A co do tamtego wiersza, to sprawa wyglądała tak: przygotowując się do wywiadu z moim artystycznym guru, postanowiłem napisać pytanie wierszem dostosowanym rytmicznie do felietonów ?Miłe panie i panowie bardzo mili?, które Wojciech Młynarski śpiewa od lat. To moje pytanie dotyczyło świąt, Nowego Roku. I tak się złożyło, że Wojciech Młynarski akurat napisał felieton ?Miłe panie i panowie bardzo mili? poświęcony świętom i Nowemu Rokowi. Więc to nie był ?Freestyle?, ale wyszła pierwsza prawie spontaniczna rozmowa rymowana. Żaden z nas wcześniej o swoim wierszu nie wiedział, a wyszło jakbyśmy na zawołanie napisali. I byłem dumny, bo okazało się, że byłem pierwszym dziennikarzem, który z Wojciechem Młynarskim rozmawiał wierszem.

Czy umiejętność mówienia wierszem, rymowania jest jak dobre wino i z wiekiem jest coraz lepsza, szlachetnieje?

Myślę, że generalnie trzeba odróżnić rymowanie od pisania wierszy. Ja niewiele chyba wierszy w życiu napisałem, jeśli jakieś w ogóle. I może różni ludzie tak mają, ja na pewno nie, że sobie siadam i od razu, na czysto, piszę to, co mi do głowy wpada. Nad wierszem trzeba trochę popracować, posiedzieć, zastanowić się, poszukać myśli i rymów. Na pewno nie działa to w ten sposób, że im więcej się tego już napisało, tym łatwiej pisze się kolejne.

A tak w ogóle ? lubi Pan wino?
Oczywiście, że lubię.

Jakie?
Czerwone. A tak w ogóle to przeróżne, czasem też i z kartonu.

x

Zobasz także

15. MFF WATCH DOCS

Od 20 do 25 października we Wrocławiu odbywać się będzie się 6. American Film Festival. ...